niedziela, 23 lutego 2014

8. Kolce



Tak jak obiecałam! Dedykacja dla @houngeer, 
dziękuję Ci za tę rozmowę ;)

Dwóch młodych mężczyzn szło ulicami Londynu, wybierając te mniej uczęszczane. Chcieli uciec, znaleźć miejsce, gdzie będą mogli w spokoju wszystko przemyśleć. Wydarzenia ostatnich godzin wracały do ich podświadomości. Mimo iż starali się odegnać to wszystko, nie udawało się. Nie było ucieczki od prawdy, od faktów. Jack była w ogromnym niebezpieczeństwie. Zarówno Josh jak i Zayn drętwieli na myśl, co by się zdarzyło gdyby nie ratunek dziewiętnastolatka. Nie przyjemny ucisk w sercu towarzyszył im przez całą drogę. Wstrząs jakiego doznali Josh oraz jego matka po powrocie do domu był niewyobrażalny. To co zobaczyli wchodząc do pokoju: chaos, krew, przerażoną Jack ściskającą kurczowo oparcie fotela, można było porównać to do mocnego policzka wymierzonego w twarz. Zawiedli.

Kiedy Zayn relacjonował całe wydarzenie, matka Josha popłakała się. Tuliła do siebie trzęsącą się do tej pory dziewczynę, która patrzyła szeroko otwartymi oczami w przestrzeń. Ona znajdowała się w swoim świecie, niedostępnym dla żadnego z nich. Wszystko tłumiła w środku. Co ona czuje? Chyba każdy z nich zadał sobie to pytanie co najmniej dwa razy wciągu tego dnia. W pierwszej chwili Josh poczuł taki gniew, że był gotów odnaleźć Davidsa i dosłownie zabić go, nie zważając na konsekwencje. Chodził po pokoju czując jak zbiera się w nim ta negatywna energia. Chciał krzyczeć, walić w pięściami w ścianę, targać włosy. Nie potrafił zrozumieć jak człowiek może być tak okrutny, tak bezduszny, pozbawiony uczuć. Czuł jak jego serce bije w przyśpieszonym tempie, gdy wyobrażał sobie jak potoczyłaby się sprawa, gdyby Zayn nie trafił na czas, gdyby spóźnił się choć o chwilę. To było nie do zniesienia. Ich Jack, biedna, bezbronna, niewinna… chora. Mogło się jej coś stać. Nie chciał o tym myśleć, a mimo to był bezsilny wobec napływających wizji. Jego matka gładziła włosy dziewczyny, na które od czasu do czasu spadała mokra łza starszej kobiety. Zayn natomiast stał w kącie pokoju, skubiąc skrawek swojej potarganej koszuli. Josh widząc go w tak opłakanym stanie, zdławił w sobie kolejną falę żałości i wziął się w garść. Trzeba się nim zająć. Włosy przyjaciela były w kompletnym nieładzie, na szyi i rękach widocznych było kilka zadrapań, zapewne pamiątki po bójce z tym mężczyzną, krew widniała na każdej części jego ubioru. Josh westchnął i wyszedł na górę, po chwili wołając bruneta. Przygotował dla niego czyste ubranie oraz polecił mu, aby odświeżył się w łazience. Ustalili także, że potem przejdą się gdzieś, aby to wszystko przedyskutować na spokojnie. Zayn kiwnął głową i zamknął się w pomieszczeniu. Josh wrócił i dopiero teraz uświadomił sobie, że ma wilgotne policzki. Dotknął ich, zdziwiony. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, iż płakał. Łzy pojawiły się mimowolnie i stojąc w progu salonu zaczął je szybko wycierać.
- Josh, płacz to nie zawsze oznaka słabości – odezwała się jego mama, spoglądając na niego z miłością. – Mówi się, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie uroni nawet jednej łzy. Jednak prawda jest inna. Prawdziwy mężczyzna, potrafi okazywać uczucia i nie wstydzi się ich.
- Nigdy nie widziałem, żeby tata płakał – odburknął chłopak, trochę zły na siebie. Mimo wszystko łzy nie prezentują się najlepiej na twarzy mężczyzny.
- Och! Chyba żartujesz! Musiałbyś go zobaczyć, kiedy łkał podczas twoich narodzin. Wyglądał na bardzo zrozpaczonego, więc bałam się, iż ktoś pomyśli, że zostanie ojcem jest dla niego jakąś osobistą tragedią – na jej twarzy zagościł uśmiech, co podniosło trochę na duchu Josha. Jeśli jego mama czuje się już lepiej, on nie powinien być dalej w takiej rozsypce. Niedługo potem do pomieszczenia wszedł Zayn. Wyglądał na zmęczonego i przez chwilę szatyn poczuł wyrzuty sumienia, że chce go gdzieś w takim stanie wyciągnąć. Jednak rozmowa na osobności była im potrzebna.

 Szli dalej unikając zbędnego towarzystwa tłumu. Josh na to spotkanie wybrał kawiarnię, która jak zdążył się zorientować wcześniej, nie była jedną z tych popularnych i często odwiedzanych przez tabuny osób. Można było spokojnie się tam zatrzymać, bez zbędnego ryzyka zostania zauważonym. Kiedy weszli do środka w górze zadźwięczał mały dzwoneczek. Josh wybrał stolik znajdujący się w tyle, tak, by nikt im nie przeszkadzał. Kiedy zajęli swoje miejsca przez chwilę nie wiedzieli o czym mówić. Zayn miał zwieszoną głowę i ciężko wzdychał. Martwił się tym wszystkim. Dopiero dzisiaj w pełni do niego dotarło, że Jack jest chora i bezbronna. On zaś zrozumiał, co to znaczy, gdy osoba, na której ci zależy jest w niebezpieczeństwie. Wcześniej nigdy tego nie doświadczył. Natomiast jego reakcja była dla niego samego wielkim zaskoczeniem. On nie był aż tak agresywny. Co się zmieniło w jego życiu? Była odpowiedź, której jednak nie chciał wywlekać na światło dzienne. Jednak w głębokiej podświadomości wiedział, że powodem tego wszystkiego jest Ona. Dziewczyna, która najprawdopodobniej nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Ta myśl bolała najbardziej. Kiedy się w niej zakochiwał nikt nie obiecywał mu, że Jack będzie czuć do niego to samo. Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z jego istnienia? Równie dobrze, może uważać go za kolejnego lekarza, który nadaremnie próbuje ją wyciągnąć z choroby. Zacisnął pięść i nerwowo zaczął kopać nogę stolika. Podniósł wzrok na Josha, zaraz jednak jego uwagę przykuła kelnerka, która podeszła do nich.
- Dzień dobry. Czy mogłabym przyjąć zamówienie? – uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wyciągnęła mały notes gotowa zapisać, to o co poproszą klienci.
Spojrzeli po sobie. W zasadzie nie byli głodni. Przyszli tutaj, szukając azylu, lecz nie wypadało zostać niczego nie zamawiając.
- Dwie kawy? – Josh spojrzał na Zayna, a gdy ten skinął głową, potwierdził zamówienie. Kobieta zanotowała i ruszyła z powrotem.
- Nie wiem co mam powiedzieć – odezwał się Zayn, chcąc przerwać ciszę. Jak można rozpocząć rozmowę, gdy temat jest tak okropny?
- Ja też. To mnie zwyczajnie przerasta. Nie mogę pojąć, jak można było… - Josh pokręcił głową. Jego mina wskazywała, że jest zdruzgotany. – Bogu dzięki, że się tam pojawiłeś. Zayn, muszę ci po raz kolejny podziękować. Kiedy myślę, że ten psychopata był bliski zrobienia Jack krzywdy, po prostu coś się we mnie gotuje. Będę ci już zawsze wdzięczny.
- Możesz na mnie liczyć. Jestem gotów zrobić wszystko, żeby była bezpieczna – odrzekł brunet pocierając ręką kark. Trochę czuł się onieśmielony, by mówić o swoich uczuciach do Jack. Fakt, że Josh jest jej kuzynem nie ułatwiał mu tego. Do stolika podeszła ta sama kobieta co przedtem, niosąc na tacy dwie filiżanki kawy. Postawiła napoje i zawróciła.
- Wszystko? – Josh powrócił do przerwanej rozmowy. – Już dawno chciałem z tobą o tym porozmawiać. Widzisz, nie umknęło mojej uwadze, że zaczynasz coraz bardziej angażować się w tę sprawę. Powiem wprost… czy ty coś czujesz do Jack?
Zayna zamurowało. Nie spodziewał się takiego pytania od swojego przyjaciela. Myślał, że będą głównie rozmawiać o tym, co wydarzyło się dzisiaj. Co miał mu powiedzieć? Że kocha ją tak mocno, że prawie pobiłby dzisiaj człowieka do nieprzytomności? Że dla niego nie ma znaczenia, iż w zasadzie jej nie zna, bo jego serce bije jak opętane za każdym razem, gdy ją widzi? Że jest w niej cholernie zakochany? Szczerość tym razem nie wchodzi w grę. Zayn nie potrafił mu tego powiedzieć. Spojrzał na Josha, który wyraźnie oczekiwał odpowiedzi.
- Ona… jest dla mnie ważna – po namyśle streścił wszystkie te odczucia do jednego prostego zdania. – Bardzo.
Josh zacisnął ręce pod stołem. Nie chciał tego słyszeć. Nie chodziło o to, że uważał Zayna, za nieodpowiedniego dla Jack. Po prostu uważał, że to nierozsądne i niebezpieczne zakochać się w osobie takiej jak jego kuzynka. Brunet nie powiedział wprost, że kocha Jack, ale Josh wiedział, że to kwestia czasu, gdy usłyszy to z ust chłopaka.
- W jaki sposób ważna? Zayn! – prawie na niego krzyknął, kiedy tamten odwrócił głowę. - Chcesz powiedzieć, że ją kochasz, tak?! Oszalałeś? To jest głupie, nie możesz…
Zayn walnął pięścią w stół, tak, że zawartość filiżanek prawie wylała się na blat. Zaniepokojona kelnerka zerknęła w ich stronę, jednak nie zareagowała.
- Cała twoja rodzina ją kocha, razem z tobą! Uważasz się za głupca? Uważasz, że to nie ma sensu? Gdyby tak było, to chyba zostawilibyście ją w ośrodku, ale tego nie zrobiliście! Zatem pytam się, jakim prawem mówisz mi, że miłość do Jack jest szaleństwem? – jego głos drżał przy każdym wypowiedzianym zdaniu.
Josh poczuł się jak ostatni dureń. Rzeczywiście nie powinien tego mówić. Jeśli Zayn naprawdę ją kocha, takimi słowami tylko go ranił. Przetarł oczy, starając się skupić. Jak wytłumaczyć przyjacielowi, że powinien odpuścić w tej materii? Jak w okrężny sposób zakazać mu tego uczucia? Czy w ogóle to jest możliwe? A jeżeli jest za późno…
- Przepraszam. Źle się wyraziłem – bąknął i spojrzał błagalnie na Zayna, który w dalszym ciągu wyglądał na wkurzonego.
- Chcesz znać prawdę? Kocham ją! Tak bardzo ją kocham, że czasami mnie to przytłacza. Nie prosiłem się o to! Tak po prostu wyszło. Z każdym dniem… czułem, iż przestaję patrzeć na nią jak na kogoś komu chcę tylko pomóc. Przez pierwsze tygodnie nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że to jest miłość. To było zbyt śmieszne. Przekonywałem sam siebie, że to nie jest jakaś bajka, w której widzi się osobę po raz pierwszy i jest się gotowym zadeklarować dozgonną miłość,  ale moja sytuacja przedstawiała się łudząco podobnie. Nie wiem na jakiej podstawie zacząłem o niej myśleć w ten sposób, lecz nie miałem siły już z tym walczyć. Może brzmi to idiotycznie, ale chciałeś znać prawdę. Tak właśnie jest. Kocham osobę, która pewnie nawet nie wie jak mam na imię! To jest dopiero szalone! Mieć świadomość o nieodwzajemnionym uczuciu i brnąć w to dalej.
Josh na chwilę wstrzymał oddech. Tak jak się obawiał, było już za późno. Pozostało mu tylko mieć nadzieję, że nie skończy się to tragicznie.

***
Kilka dni później Zayn pojawił się w swoim mieszkaniu z wielkim bukietem czerwonych róż. Niall stanął osłupiały w korytarzu i patrzył się na zaaferowanego współlokatora, który najprawdopodobniej szukał wazonu. Po chwili jednak brunet zwrócił uwagę na przyjaciela.
- Podobają ci się? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Kupiłeś mi kwiaty? – blondyn odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Oczywiście, że nie tobie, Niall. Zaraz jadę do Josha, tylko muszę się przebrać – wytłumaczył Zayn i wsadził róże do dużego szklanego wazonu.
- Kupiłeś kwiaty Joshowi? - Niall wydawał się jeszcze bardziej zbity z tropu. Zaraz potem usłyszał śmiech kolegi. Blondyn po chwili zrozumiał. – To dla Niej?
Zayn kiwnął głową i oparł się o ścianę.
- To jak, ładne?
Irlandczyk uniósł kciuk do góry, ale podszedł jeszcze do szafki, na której postawione były kwiaty. Przyjrzał się uważniej, po czym przejechał dłonią po jednej z łodyg.
- Nie mają kolców – orzekł i odwrócił się w stronę przyjaciela. Zayn nawet dbał o takie detale. Pewnie bał się, że jeden z kolców mógłby zranić Jack. – Nie wiedziałem, że ty z tą dziewczyną tak na poważnie… Zayn, nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
- Ale ja jestem – uciął chłopak i poszedł do swojego pokoju znowu zostawiając blondyna pełnego wątpliwości.

Zayn zapukał do drzwi mieszkania. Po minucie otworzył mu Josh zdziwiony, kiedy zamiast głowy gościa zobaczył bukiet krwistoczerwonych róż. Chwilę później zza kwiatów wyłonił się Zayn.
- Mogę wejść? – zapytał, a Josh zaprosił go do środka.
- Jack jest w swoim pokoju – powiedział od razu szatyn i skierował chłopaka w tamtą stronę. – Poczekam tu na ciebie, musimy pogadać.
Zayn skinął głową i zaczął pokonywać schody. Kiedy znalazł się przed drzwiami sypialni Jack, zapukał. Oczywiście nikt go nie zaprosił. Nie potrzebował tego. Wparował do pokoju i rozejrzał się za dziewczyną. Siedziała na brzegu łóżka, a wzrok wbijała w ścianę naprzeciwko. Chłopak podszedł  i położył bukiet obok niej.
- To dla ciebie – rzekł i obserwował jej reakcję. Nadal patrzyła martwo w jeden punkt. Zayn westchnął i ustawił się tak, by zasłonić jej fragment ściany, który ją aktualnie bardzo interesował. Jej wzrok mimowolnie skierował się na bruneta.  
- Od razu lepiej – skomentował. – Nie wiem, czy zauważyłaś, ale przyniosłem ci róże. Wybrałem najbardziej czerwone ze wszystkich. Wiesz… ten kolor ma wiele znaczeń. Czasami symbolizuje miłość – spojrzał na nią. Wyciągnął jedną różę, umieścił ją w dłoni Jack i zacisnął po kolei jej palce na łodydze. – Nie ma na nich ani jednego kolca, więc się nie okaleczysz. Ta róża jest teraz podobna do ciebie: bezbronna, słaba i można ją łatwo skrzywdzić, ale wiesz co Jack? Jeśli włożymy ją  do wazonu pełnego wody, to uratujemy ją przed wyschnięciem. W ten sposób będzie bezpieczna, choćby przez te kilka dni.

Przyniósł Ci kwiaty.
Tak, róże.
W dodatku czerwone jak krew!
Wolę myśleć, że są czerwone jak serce, ale ty tego nie zrozumiesz.
Dlaczego?
Dlatego, że Ty nie masz serca!
Nicość znów wpadła w furię i zaczęła krążyć dookoła Jack. Dziewczyna nie znosiła Jej wrzasków i jęków. Potęgowały w niej strach. Zatkała sobie uszy, nie chcąc słyszeć okropnych słów na Jego temat. Znowu starała się Go zniszczyć w umyśle Jack, ale On trwał niewzruszenie. Nicość nie potrafiła Go wymazać, skreślić, sprawić by tamta zapomniała. Ona nie mogła tego pojąć. Nie znała Uczucia, które pojawiło się pewnego dnia. Zakradło się i schowało tak głęboko, że Nicość nie mogła go dostrzec i wygnać.  Nie miała nad tym kontroli. To Uczucie szeptało czasem do Jack słowa, które w tym Królestwie były zakazane, słowa takie jak Wolność, Nadzieja, Bunt.
Teraz Nicość wyciągnęła coś ze swojego czarnego jak noc płaszcza i podbiegła do Jack. Wcisnęła jej w rękę identyczną różę jak ta od Zayna. Z jedną tylko różnicą. Po dłoni dziewczyny zaczęła spływać krew. Ten kwiat miał kolce, które wbiły się w delikatną skórę brunetki.
Mówiłam! Mówiłam! Czerwone jak krew!
Jak serce, Jack szepnęła przekornie stojąc samotnie po środku prywatnego piekła.





*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*

Rozdział miał być wczoraj, ale zwyczajnie się nie wyrobiłam, przepraszam. Jednak średnio paliło mi się do napisania widząc ilość komentarzy. Pod ostatnim rozdziałem jest ich ok. 40- ileś. To dużo i pewnie by mnie to cieszyło, gdybym nie porównywała tego z ilościom obserwatorów! 110! Nie wiem, czy ja muszę pod każdym postem pisać, że BARDZO zależy mi na Waszej opinii? Chcę wiedzieć, co Wam się podobało, co nie, czego oczekujecie, jakie macie wrażenia. Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że jeśli sytuacja się powtórzy, po prostu zablokuję bloga i zaproszę na niego tylko osoby, którym naprawdę zależy i które komentują. Chyba nie mam innego wyjścia...
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, starałam się by było trochę dłuższy.
Pozdrawiam
A.

 

niedziela, 2 lutego 2014

7. Ratunek

Josh siedział w fotelu z powątpiewaniem przyglądając się metodom terapeuty. Tamten niezrażony, że było to już ich piąte spotkanie i żadnych efektów, dalej przemawiał tym swoim denerwującym głosem do Jack. Brunet zacisnął szczękę lekko poirytowany. Co chwila zerkał na zegarek wiszący na ścianie. Zayn powinien już tutaj być. Umówili się o trzeciej popołudniu, a było już dwadzieścia po. Jak tak dalej pójdzie, to Josh spóźni się na lotnisko, by odebrać matkę.
- Pana negatywne emocje nie pomagają w terapii. Sugerowałbym spacer, aby się uspokoić – odezwał się mężczyzna przerywając swój monolog do dziewczyny.
Brunet odwrócił się w jego stronę i tylko machnął ręką, by tamten kontynuował przerwane zajęcie. Josh miał zamiar poczekać jeszcze kilka minut i w ostateczności wyjść, mając nadzieję, że nic złego się nie stanie. Tymczasem sięgnął po telefon i wybrał numer przyjaciela.

***
- Gdzie jesteś? – usłyszał głos dwudziestoparolatka i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia. Jednak to nie jego wina, że utknął w korku. Był tylko kilka minut jazdy samochodem od domu Josha, ale taksówka poruszała się w niesłychanie wolnym tempie. Miał już tego dość, co chwila ściskał dłonie, mocno zdenerwowany.
- Staram się, naprawdę, ale jest ogromny korek. Jeśli musisz to wyjdź, powinienem tam być za jakieś dziesięć, góra piętnaście minut – powiedział uprzednio spoglądając na zegarek.
- Chyba nie mam wyjścia. Tylko pospiesz się, proszę cię. Cześć.
- Cześć  - Zayn odpowiedział i rozłączył się.
Minęło pięć minut, a do celu zostało może dwie minuty jazdy. Zirytowany do granic możliwości chłopak, zapłacił zdziwionemu taksówkarzowi i wysiadł wprost na zakorkowaną drogę. Lawirował między morzem samochodów, aż w końcu znalazł się na chodniku. Naciągnął kołnierz płaszcza i ruszył szybkim krokiem w stronę domu Josha.

***
Chłopak spojrzał ostatni raz na wyświetlacz telefonu i poddawszy się wstał z fotela.
- Przepraszam, ale będę musiał was na chwilę zostawić samych. Niedługo powinien się ktoś tutaj zjawić, jednak jakby coś się działo to proszę dzwonić – powiedział i zaczął szukać kluczy na stoliku.
- Oczywiście. To żaden problem. Poradzimy sobie, prawda? – uśmiechnął się w stronę Jack. Ona oczywiście nie zareagowała.
Josh sięgnął po kurtkę, założył buty i był gotowy do wyjścia. Trzymając w kieszeni klucze przewijał je między palcami, zwlekając z wyjściem. Mimo zapewnień doktora, nie chciał zostawiać ich samych. To nie w porządku, żeby praktycznie obcy mężczyzna był tutaj sam z Jack. Podszedł do dziewczyny i pogładził ją po głowie, podał rękę lekarzowi i z wahaniem wyszedł z mieszkania.
Doktor Gregory Davis rozsiadł się wygodnie na kanapie. Spojrzał na swoją podopieczną, a  uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Zostaliśmy sami, co mała? – odezwał się, a gdyby nie pewność, że dziewczyna na nic nie reaguje, przysiągłby, że ujrzał grymas na jej twarzy. Potrząsnął głową i znowu spojrzał na jej ładną twarz. Jego ręce zaczęły się pocić, na twarzy czuł wypieki. Odczekał chwilę, aby upewnić się, że nikt nie wraca do mieszkania i ruszył w stronę drzwi z zamiarem zamknięcia ich. Przekręcił zamek w drzwiach i spiesznym krokiem wrócił do salonu. Usiadł obok Jack, tym razem bliżej niż poprzednio, a kiedy ta próbowała wstać, chwycił ją mocno za rękę i pociągnął w swoją stronę.
- Nigdzie nie pójdziesz. Nie teraz – szepnął jej do ucha, a ona zadrżała. Na skórze dziewczyny pojawiła się gęsia skórka, a jej oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Spróbowała wyrwać rękę z jego uścisku, lecz była za słaba. Mężczyznę rozbawiła ta żałosna próba ucieczki. Zadudniło jej w uszach od okropnego śmiechu tego człowieka. On natomiast wyciągnął rękę, by dotknąć twarzy Jack. Przejechał palcem po jej nosie i ustach. Poczuła jego oddech przy swojej szyi. Chciała, żeby ktoś ją uratował, żeby ktoś jej pomógł. Czemu zostawili ją samą z kimś takim? Z oczu Jack popłynęło kilka łez.
 Jego palce zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do jej dekoltu. Jedną ręką przytrzymywał jej szyję, aby nie uciekła, a drugą szarpnął za koszulę. Zobaczyła jak guziki posypały się na podłogę, a zaraz potem poczuła chłód, kiedy mężczyzna pozbawił ją wierzchniej części.
- Jesteś bardzo ładną dziewczyną, wiesz? Cieszę się, że w końcu możemy pobyć trochę sam na sam – szeptał gorączkowo i trzęsącymi rękoma zaczął ściągać jej dżinsy. Zdecydowanie był szaleńcem. Jego oczy kręciły się w różne strony, czasami widać było same białka. Dotykał ramion, twarzy, ud dziewczyny nie mogąc nasycić się jej widokiem. Zaczął ściągać swoje spodnie, śmiejąc się, a w jego ustach zbierała się ślina.

Tak to ma wyglądać? Nicości, jesteśmy razem splecione w jednym ciele, chcesz tego? Zabiję się, przysięgam. Umrę, ale razem z Tobą. Niech ktoś mi pomoże! Dlaczego Jego tu nie ma? Potrzebuję… pomocy.

Mężczyzna skupiony na dziewczynie, nie zwrócił uwagi na dźwięk otwieranych drzwi. Nie usłyszał także, kiedy Zayn stanął w drzwiach salonu. Nie zobaczył również twarzy chłopaka, w momencie, w którym ujrzał scenę rozgrywającą się w pokoju.
- Ty sukinsynie! Zabiję cię! – krzyk bruneta odbił się echem po mieszkaniu. Zayn rzucił się na mężczyznę, odciągając go od ciała Jack. Przewrócili się razem na ziemię. Chłopak walił na oślep. Uderzał w twarz, brzuch, ramiona oszusta, nie zważając na jego wrzaski. Mężczyzna wił się z bólu, a Zayn w furii nie przestawał go okładać. Krew leciała teraz po całej twarzy Davids’a. Dziewiętnastolatek przystopował dopiero, kiedy tamten zwymiotował, brudząc przy tym podłogę. Splunął mężczyźnie w twarz, wstał i otrzepał spodnie. Jego koszulka miała ślady krwi, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Podniósł pobitego, a ten zachwiał się i znowu by upadł, gdyby Zayn nie chwycił go za koszulę.
- Nie waż się tu wracać. Zobaczę cię jeszcze raz w pobliżu, a przysięgam, że nie wyjdziesz z tego cało – wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym popchnął go do wyjścia.
- Pożałujesz tego, pieprzony bohaterze – zdołał wycharczeć Gregory Davids, kulejąc w stronę drzwi na zewnątrz.
- Zobaczymy, kto czego będzie żałował. Sądzę, że już nigdy nie wrócisz na swoje stanowisko, panie doktorze – zakpił brunet nie mogąc się nadziwić, że tamten próbuje jeszcze z nim rozmawiać. Mężczyzna rzucił mu nienawistne spojrzenie i wyszedł na dwór w zakrwawionej koszuli i samych bokserkach. Zayn odczekał chwilę, by przypilnować, aby ten typ na pewno się oddalił. Minutę później trzasnął drzwiami i pobiegł do salonu. To co tam zobaczył, sprawiło, że łzy stanęły mu w oczach. Po podłodze czołgała się Jack, cała roztrzęsiona. Miała szeroko otwarte oczy i mokrą od łez twarz. Chłopak powoli zbliżył się i ukucnął krok przed nią. Zastygłą w bezruchu, jakby obawiając się, że i on ją skrzywdzi.
- Nic ci nie zrobię, Jack. Przysięgam, chcę tylko twojego dobra – jego głos się załamał, kiedy zobaczył jak się od niego odsuwa. Zabolało go to. Prawdopodobnie cały postęp, jaki udało im się uczynić do tej pory, uległ destrukcji. Będzie musiał zacząć od nowa. Jednak dla niej był gotów, to zrobić. Przyłożył rękę do swojego serca.
- Nie skrzywdzę cię  – zapewnił, a po jego policzku spłynęła łza. – Wierzysz mi?
Jej twarz nadal była pełna strachu, gdy zbliżył się, by ją przytulić. Trzymając ją w swoich objęciach, złożył przysięgę głęboko w sercu, że nigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek zrobił jej krzywdę. Odgarnął jej włosy z czoła i spojrzał w przepastne oczy dziewczyny.
- Jestem tu. Nie płacz – próbował ją uciszyć. Czuł jak serce Jack bije nieregularnym rytmem.

Myślała, że On nie zdąży. Jej umysł nie mógł pojąć całej tej sytuacji. Co się stało? Kiedy? W świecie Jack znowu szalała burza. Znów Nicość wykonywała swój taniec zwycięstwa. Powróciła jej moc, jej siła. Dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Po raz pierwszy poczuła uczucie, o którego istnieniu prawie zapomniała. Jednak ono istniało, głęboko zakorzenione w jej duszy. Było światłem w tunelu. Coś mocniejszego od wszystkiego, co kiedykolwiek żyło. Stało się jej tajną bronią, jej ratunkiem, jej Zagubioną Siostrą.  

To uczucie, to Miłość.




*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*

Chciałabym Wam  bardzo podziękować za ponad 70 komentarzy i 103 czytelników! Nawet nie wiecie, jaka jestem szczęśliwa. Czytając Wasze cudowne słowa, nie mogła przestać się uśmiechać. Cieszę się, że w końcu zaczynam powoli Was kojarzyć. Zwłaszcza te długie komentarze sprawiły, że uwierzyłam w sens pisania tego opowiadania. Jesteście wspaniałe i mam nadzieję, iż ten rozdział także będzie przez Was pozytywnie przyjęty :)
Pisałam już o tym przy "Informacji", ale napiszę jeszcze tutaj. Jeśli podoba Ci się to opowiadanie, to proszę, abyś zagłosowała na nie tutaj http://sonda.hanzo.pl/sondy,219067,8jtK.html Będę naprawdę wdzięczna. Dziękuję! 

Mam nadzieję, że i pod tym postem zapragniecie skomentować równie licznie jak poprzednio.
Kocham Was,
A.