czwartek, 3 lipca 2014

12. Scyzoryk



Chłopak biegł przez ciemne ulice, gnany niepokojącymi myślami. Mijając coraz to inne budynki, napięcie wewnątrz jego ciała rosło. Mógł zamówić taksówkę, ale nie wiedząc dlaczego, chciał pokonać ten dystans o własnych siłach. Kierował się w stronę kamienicy Josha, a jego nogi robiły się coraz cięższe. Mimo że ledwo łapał powietrze w płuca, wytężył resztki sił i przyspieszył, widząc ostatni zakręt dzielący go od mieszkania przyjaciela.
Był już na miejscu. Stał na szczycie schodków, a ręka znieruchomiała mu centymetry od dzwonka do drzwi. Może za bardzo dał się ponieść emocjom? Może przeczucie go zawiedzie i bez potrzeby obudzi domowników? Jednak wcisnął guzik targany coraz większym niepokojem. Usłyszał czysty dźwięk rozchodzący się po mieszkaniu szybciej niż może zarejestrować to jakakolwiek istota na Ziemi. Zdenerwowany zapukał raz i drugi, jednak nadal nikt nie otwierał drzwi. Sięgnął do kieszeni, żeby wyciągnąć klucze, lecz niczego tam nie znalazł. Zaklął, uświadomiwszy sobie, iż musiał zgubić je podczas szaleńczego biegu. Uderzył pięścią w ścianę, czując, że popełnił fatalny błąd, że przyjdzie mu za to gorzko zapłacić. Wyciągnął telefon i ponownie tego dnia wykręcił numer Josha. Nikt nie odebrał. Z jeszcze większą siłą zaczął dobijać się do drzwi. Po kilku minutach bezskutecznych prób dostania się do środka, opadł bezsilny na kolana. Wejście było nie do sforsowania. Oparł spocone czoło o zimny beton. Dopiero, gdy jego spojrzenie skierował na dół, zobaczył, to czego obawiał się najbardziej. Ślady krwi. Zastanawiał się jakim cudem nie dostrzegł ich wcześniej. Przejechał palcami po ścieżce jaką tworzyły zaschnięte plamy. Wstał i ruszył przed siebie, kierując się tym przerażającym szlakiem. Teraz każdy dźwięk wydawał mu się podejrzany i powodował u niego gęsią skórkę. Zayn nie pamiętał, dlaczego zdecydował się biec o tej później porze do domu przyjaciela. Tknięty przeczuciem po prostu stwierdził, że musi to zrobić. Teraz jednak okazuje się, iż miał rację.  C o ś  było na rzeczy.
Noc z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych. Wiał porywisty wiatr, na niebie nie można było dopatrzeć się choć odrobiny światła. Wszystko spowijały nieprzeniknione chmury, które zwiastowały nadchodzący deszcz. Zayn biegł niemal zupełnie pustą ulicą, rozglądając się szaleńczo na boki. W pewnym momencie dostrzegł coś leżącego na środku chodnika. Znalazł się tam chwilę później. Jego wzrok padł na zmasakrowane ciało. Cały drżąc obszedł je dookoła, a zobaczywszy twarz trupa, utwierdził się w przekonaniu, że był to Josh. Z jego gardła wydostał się szloch. Uklęknął obok martwego przyjaciela, niezdolny do dalszego pościgu. Czuł się odpowiedzialny za to wszystko. Za śmierć Josha. Za zniknięcie…
- Jack?! – krzyknął, unosząc głowę do góry i spoglądając w bezduszne, mroczne niebo. Łzy spływały mu po twarzy i skapywały na koszulkę w miarę jak wstawał z ziemi. Miał ochotę uderzyć samego siebie. Zapomniał, że obiecał pilnować, by nic się jej nie stało.
- Jack! Boże… Jack! – wołanie Zayna pozostawało bez odpowiedzi. Noc wydawała się nieczuła na jego cierpienie. Wewnątrz chłopaka wszystko się burzyło, podczas gdy świat wokół na przekór pozostawał spokojny i cichy. Rozejrzał się po otoczeniu, ale ślady krwi kończyły się przy ciele Josha. Pomyślał, że to koniec. Nie uda mu się jej odnaleźć.
Nagle niezmąconą ciszę przerwał odgłos kroków. Zayn bez zastanowienia pobiegł w tamtym kierunku. Przebiegł kilka przecznic nim ujrzał źródło dźwięku. Oto na końcu ulicy stał znienawidzony Gregory Davis. Jedną ręką zasłaniał usta Jack, a w drugiej trzymał zabrudzony nóż. Oczy dziewczyny były szeroko otwarte, natomiast jej skóra blada, niemal widmowa.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy – wycedził mężczyzna, wycierając ostrze o potargane spodnie. Zayn bezsilnie przyglądał się temu wszystkiemu.
- Chcesz ją? – zapytał i przeniósł spojrzenie z chłopaka na Jack, która cała dygotała. Podszedł kilka kroków w stronę zszokowanego bruneta. – To masz!
Popchnął dziewczynę jak najmocniej, jakby pozbywał się niepotrzebnego przedmiotu. Zayn w końcu ocknął się i zaczął biec w jej stronę. Łzy przysłaniały mu widok, lecz mimo to nie zwalniał. Zatrzymał się dopiero, gdy usłyszał głos. Nie Davisa, nie kogo innego, tylko  j e j  głos.
- Zawiodłeś… – powiedziała, a po chwili usłyszał świst i głuchy odgłos przedmiotu dosięgającego celu.
Już nigdy więcej nie miał usłyszeć Jack. Minęła ostatnia szansa. Jej serce przestało bić, a ciało bezwładnie opadło na zimną ziemię. Z jej pleców sterczał nóż.
Zayn odtwarzał w pamięci jedyne słowo jakie udało się wymówić Jack w jego obecności.
„Zawiodłeś. Zawiodłeś. Zawiodłeś. Zawiodłeś”  Odbijało się echem w głowie chłopaka. Zacisnął pięści i zaczął biec w stronę mordercy. W pewnej chwili potknął się na drodze i upadł, uderzając głową w twardą powierzchnię. Tracąc przytomność, zdążył zarejestrować zbliżającego się w jego stronę Gregor’ego Davisa.

- Nie!  – wrzasnął i podniósł głowę. Oddychał szybko, dostosowując się do bicia swojego serca. Rozejrzał się dookoła i odetchnął z ulgą. – Sen… Sen. To był koszmar.
Opadł bezwładnie na poduszki. Ta sytuacja powtarzała się już trzeci raz w tym tygodniu. Ściągnął z siebie koszulkę i rzucił ją na podłogę. Nie potrafił zapanować nad uczuciem przerażenia, jakie towarzyszyło mu za każdym razem po przebudzeniu. Nie wierzył w sny. W to, że mogą się spełnić. Jednak ten nawiedzał go, jakby rzeczywiście stanowił zapowiedź przyszłych wydarzeń.
Ktoś zapukał do jego drzwi.
- Zayn? Wszystko w porządku?- usłyszał głos Nialla.
Przeczesał włosy dłońmi i westchnął ciężko.
- Tak. Jest okej – odpowiedział i wyjrzał przez okno na nocną panoramę Londynu.
- Ach. No dobrze – przyjaciel wydawał się nieprzekonany, jednak nie zdecydował się wejść do środka. – Dobranoc.
- Dobranoc.
Zaynowi przez moment wydawało się, że usłyszał w głosie współlokatora zawód. Czyżby znowu coś źle robił? Niall wie wystarczająco dużo. Nie powinien go więcej angażować w swoje problemy, lecz ton z jakim zwracał się do niego blondyn, nie dawał mu spokoju. Sięgnął po telefon i wybrał numer Irlandczyka.
- Obraziłeś się? – zapytał, gdy tylko tamten odebrał.
- Nie. Po co dzwonisz, kretynie? Dla przypomnienia, mój pokój znajduje się dwie ściany dalej – dobiegł go stłumiony śmiech z głębi mieszkania.
- Dla przypomnienia, moja twarz wygląda niekorzystnie w księżycowej poświacie. Jeszcze uznałbyś mnie za nieatrakcyjnego – zażartował i tym razem, to on się roześmiał.
- Ciebie? Nigdy w życiu!
- To nie jesteś wkurzony? No wiesz… za to, że cię wykluczyłem ze sprawy z Jack?
- Stary, mus to mus. Nie powiem, chętnie bym z tobą poszedł i ją poznał, ale nie będę się pchać tam, gdzie mnie nie chcą.
- O! To coś nowego – Zayn wyszczerzył się w uśmiechu. Usłyszał pogardliwe prychnięcie po drugiej stronie. – A tak wracając do moich nocnych wyczynów. Znasz może jakieś metody na koszmary?
- Znam jedną bardzo dobrą – zaczął Niall. – Na pewno zadziała, ale nie wiem, czy będziesz chętny. Mogę ci zaśpiewać irlandzkie kołysanki. Znam kilka całkiem niezłych. Co ty na to?
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Wiesz, może jednak sam sobie poradzę, ale dzięki za propozycję.
- Zawsze do usług.

***
Jack usłyszała jak ktoś otwiera frontowe drzwi. Szybko schowała scyzoryk do kieszeni bluzy. Nie chciała, żeby ktokolwiek to znalazł. Jeszcze nie teraz. Wstała z podłogi i chwilę zastanawiała się, czy zostać w pokoju, czy zejść na dół. Zdecydowała się na to drugie. Wolnym krokiem szła w stronę wyjścia. Nacisnęła klamkę, a drzwi lekko zaskrzypiały. Odskoczyła przerażona widokiem kobiety ubranej w ciemne szaty, stojącej tuż za progiem pokoju.
- Co tu robisz? – spytała.
- Tracisz kontrolę nad tym co widzisz. Gdzie twoim zdaniem powinnam być? Czy nie tutaj? – odezwała się Nicość i dotknęła swoim długim palcem czoła dziewczyny. Zaśmiała się, co zabrzmiało dość histerycznie. Jack znowu się cofnęła, aby pozbyć się niechcianej bliskości postaci stojącej w drzwiach.
- Och, nie ma się czego bać. Jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Częścią ciebie – uśmiechnęła się szyderczo, co wywołało nieprzyjemne dreszcze u Jack. – Chodź ze mną.
Nicość złapała ją mocno za nadgarstek i pokierowała w stronę schodów. Wypchnęła dziewczynę na przód i nachyliła się do jej ucha.
- Zacierają się granice. Jawa. Sen. Wyobraźnia. Rzeczywistość – szeptała natarczywie. Jej głos przypomniał syk węża. Jack przymknęła oczy i postawiła nogę na pierwszych schodku.
- Idź, a ja będę cieszyć oczy twoim upadkiem.
Jack czuła jakby to nie ona się poruszała. Schodziła coraz niżej, traciła kontrolę nad swoim ciałem. Słyszała głosy, które zamieniły się w nieustanny szum w jej głowie. Kiedy zrobiła zaledwie kilka kroków, poczuła jak czyjeś ciało wpada na nią z impetem, a zaraz po tym obce ręce popychają ją do przodu. Jack straciła równowagę. Upadła.

Josh przewiesił torbę przez ramię i położył ją na stole w kuchni. Otworzył lodówkę i chwilę przyglądał się jej zawartości. Nagle usłyszał łomot. Jak oparzony pobiegł w tamtą stronę, zapominając o wszystkim innym. Wbiegł do holu i zobaczył Jack leżącą nieruchomo tyłem do niego. Musiała zemdleć, gdy schodziła po schodach. Ręce zaczęły mu drżeć, gdy delikatnie odwracał ją twarzą do siebie. Krzyknął na widok zakrwawionej bluzy dziewczyny. Oczy miała zamknięte, natomiast usta lekko rozchylone. Przerażał także kolor jej skóry. Jakby serce od dawna przestało toczyć krew w głąb  ciała. Nachylił się by sprawdzić jej oddech. Nie mylił się, straciła przytomność. Obejrzał miejsce skąd rozszerzała się plama czerwieni. Gdy rozchylił kieszeń bluzy, zobaczył mały scyzoryk, który wbił się w ciało Jack. Skrzywił się i odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać widoku rany. Musiał jednak odrzucić na bok wszelkie emocje. Teraz najważniejsze było uratowanie kuzynki. Chłopak trzęsącymi się dłońmi wyciągnął telefon i wykręcił numer pogotowia.

***
Zayn otworzył oczy na dźwięk przychodzącego sms-a. Odkąd obudził się z krzykiem, nie potrafił zasnąć i tylko błądził myślami od paru godzin. Stanął na nogi zaraz po przeczytaniu treści wiadomości. Josh  zaznaczył, że nie chce, aby Zayn się fatygował i przyjeżdżał do szpitala, zwłaszcza o tej porze. Jednak brunet nie przejąłby się tym nawet, gdyby nie spał od kilku dni i był półprzytomny. Jeśli chodziło o nią, był gotów zrobić naprawdę wiele, o ile nie wszystko. Serce momentalnie zaczęło mu bić w oszałamiającym tempie. Zebrał się w minutę, nie dbając o to, co na siebie wkłada. Kilka chwil później był już w drodze.
Chłopak lawirował między kolejnymi korytarzami szpitala, kierując się wytycznymi, o które poprosił wcześniej Josha. Idąc tak w stronę sali, w której leżała Jack, przyglądał się budynkowi i ludziom w nim przebywającym.  Zdecydowanie nie przepadał za atmosferą panującą w szpitalach i tym podobnych instytucjach. Chorzy ludzie byli czymś, czego wolał unikać, jeśli tylko to możliwe. Zmieniło się to po spotkaniu Jack. Dalej odczuwał niepokój, gdy przebywał w takich miejscach, ale nie powodował on już odrazy. Rozejrzał się i stwierdził, że nareszcie jest w dobrym miejscu. Sprawdził jeszcze zapiski na telefonie, upewniając się, że to tutaj. Podszedł do pokoju, w którym miała przebywać dziewczyna, ale zatrzymał się, słysząc głosy.
- Źle to pan odbiera. Przejrzałam historię choroby i uważam, że może lepiej byłoby przenieść ją do miejsca, gdzie nie czuła by się osamotniona z tym problemem – odezwał się głos kobiety, która, jak domyślił się Zayn, musiała być lekarzem Jack.
- Jasne. Lepiej zamknąć ją w psychiatryku z dala od rodziny i zdrowych ludzi. Rzeczywiście, bardzo sprzyjające warunki dla Jack – Josh wydawał się mocno poirytowany rozmową z tą kobietą.
- Warunki w zakładach psychiatrycznych, które znam są o niebo lepsze niż w niektórych domach, gdzie przebywają tacy jak moja pacjentka. Jest tam bezpiecznie, a opieka jest dobrze wykwalifikowana do pracy z chorymi.
- Sugeruje pani, że jej pobyt w moim domu wpływa na nią niekorzystnie?
- Sugeruję, że powinien się pan zastanowić nad tym, co będzie dla niej lepsze. Weźmy na przykład ten wypadek. Prawdopodobnie kilka centymetrów dzieliło Jack od śmierci. To nie są żarty. Nie chcę pana obrażać, ani nikogo z pańskiej rodziny, ale kto pozwala osobie chorej psychicznie bawić się scyzorykiem? – Zayn na te słowa wstrzymał oddech. Scyzoryk. Mógł go wtedy zabrać. Mógł powstrzymać to wszystko.
- Gdyby nie straciła wtedy przytomności, scyzoryk nie wyrządziłby jej krzywdy. Poza tym nie miałem pojęcia, że ma go przy sobie – Josh nie dawał za wygraną.
- Właśnie o tym mówię. Nie jest pan w stanie zapewnić jej całodobowej opieki. Nawet zrezygnowaliście z opieki terapeuty. Jest to zachowanie co najmniej nierozsądne.
Gdyby tylko wiedziała, pomyślał Zayn.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli nie zgodzę się z pani zdaniem. Dla mnie ona jest szczęśliwsza z nami, z ludźmi, którzy ją kochają.
- Jak pan uważa. Zostawiam kilka ulotek do przeglądnięcia. Zachęcam do rozważenia tej propozycji. To nie jest takie złe, jak może się wydawać – odpowiedziała lekarka. Zayn zobaczył, że ktoś chwyta klamkę, więc się odsunął.
- Pan do kogo? – dopiero po chwili, zrozumiał, że pytanie skierowane było do niego.
- Do Jack – szybko odpowiedział i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Po chwili usłyszał, że kobieta się oddala. Spojrzeli na siebie z Joshem.
- Co za baba – jęknął jego przyjaciel i usiadł na krzesełku naprzeciwko łóżka, w którym leżała Jack. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Zayn zauważył, że od czasu do czasu jest usta drżą, jakby chciała coś powiedzieć… ale, oczywiście, nie mogła.
- Słyszałem – powiedział brunet. Zastanowił się chwilę, odetchnął głęboko i kontynuował. – Wiedziałem o scyzoryku. Miała go przy sobie, kiedy wróciłem z Bradford. Przepraszam, byłem głupi. Mogłem go wtedy zabrać. Idiota ze mnie.
Josh opuścił głowę zrezygnowany.
- Może ona ma rację. Nie nadaję się na opiekunkę – westchnął. Spojrzał na leżącą obok postać i wzruszył ramionami.
Zayn cały zadygotał na myśl, iż Jack miałaby zostać odesłana do zakładu dla umysłowo chorych. Nie pozwoliłby na to. Nigdy.
- Josh, to nieprawda. Nie wierzę, że tam byłoby jej lepiej. Odcięta od wszystkich, których kiedykolwiek znała. To byłoby kompletne szaleństwo, zostawić ją właśnie w takim miejscu. Nie rób tego – głos Zayna lekko drżał, w miarę jak uświadamiał sobie, że tak naprawdę nie ma prawa decydować w tej sprawie. Josh spojrzał na niego. Jego oczy były zaczerwienione, twarz pobladła.
- Jedź do siebie – odpowiedział. – Nie musisz być wszędzie tam, gdzie ona.
- Ale chcę – Zayn nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na pewno nie chciał teraz wracać do domu i zapomnieć, że Jack leży nieprzytomna w szpitalu, ledwo ocalała od śmierci.
- Wynoś się, do cholery! Daj mi na chwilę spokój. Ona nie jest twoją własnością – w miarę jak Josh wypowiadał kolejne słowa, Zayn czuł się coraz gorzej. Był intruzem. Bezceremonialnie wtrącił się w ich życie. Chciałby to zmienić, ale nie potrafił. Cofnął się do drzwi i obserwował jak przyjaciel zasłania sobie twarz dłońmi.
- Może pojadę po rzeczy Jack, skoro ma tu spędzić kilka dni? – zapytał pełen nadziei, że Josh znowu na niego nie nakrzyczy.
- Jak chcesz.
- Nie zastanawia cię, dlaczego wzięła ten scyzoryk? – Zayn zapytał jeszcze zanim chwycił za klamkę.
- Idź już – szatyn machnął na niego ręką ponaglająco.
Brunet ostatni raz spojrzał na Jack i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Opuścił pokój z dwóch powodów. Po pierwsze Josh tego chciał, a Zayn nie miał zamiaru się z nim więcej kłócić. Po drugie czuł, że Jack nie nosiła scyzoryka bez powodu. Musiał dowiedzieć się, do czego był jej potrzebny.

Szukaj.





*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

 Biję rekordy w kategorii na najdłuższe przerwy między następnymi rozdziałami. Widzę te wszystkie komentarze z zapytaniem kiedy następny, że się spóźniam. Wiem. Ostatnio miałam taki czas, gdy po prostu się zablokowałam. Często myślałam, żeby rzucić pisanie, że to bez sensu, na co mi to itd. Jednak w końcu wzięłam się trochę w garść i starałam się coś stworzyć. Rozdział 12. Mam nadzieję, iż nie okaże się kompletną porażką. Nie wiem, czy wszyscy czytają informacje z boku, więc napiszę jeszcze tu, że zostałam nominowana na blog miesiąca na Spisie 1D i bardzo by mnie ucieszyło, gdybyście oddali swój głos na IWTBTS (dodałam ankietę na lewym pasku bocznym). Mam nadzieję, że w końcu otrząsnę się z tego martwego punktu i zacznę pisać regularnie. Do następnego!
Pozdrawiam
A.