wtorek, 11 listopada 2014

15. Czerń



Nazywam się Jack. Mam 19 lat. Nie lubię zapachu spalonych ziemniaków. Nie lubię samotności. Nie lubię dźwięku zamykanych drzwi. Nie lubię się bać. Nie lubię metek na ubraniach. Nie lubię nie mieć rodziców. Nie lubię temperowania ołówków. Nie lubię chorób. Nie lubię ciemnych zakątków. Nie lubię Nicości.
Lubię patrzeć na wirujące drobiny kurzu. Lubię moczyć stopy w zimnej wodzie. Lubię mój niebieski sweter, który dostałam od babci. Lubię spacery. Lubię, gdy Josh gra na perkusji. Lubię czysty dźwięk rozbijającego się szkła. Lubię skrzypiący pod butami śnieg. Lubię zapach pieczonych jabłek. Lubię Zayna.
Można lubić i nie lubić wiele rzeczy. Można kochać i nienawidzić wiele osób.

- Na kogo stawiasz? – zapytał Josh, sięgając po popcorn. Ekran telewizora pochłonęła zieleń murawy, na której, już za parę minut, miały pojawić się dwa zespoły.
- Manchester United.
- Czy ja wiem? Patrząc na skład, dzisiaj obstawiałbym City.
- Rób co chcesz. United wygra i to miażdżącą przewagą – odpowiedział pewnym siebie tonem Zayn i otworzył puszkę coca-coli. Pociągnął z niej duży łyk i oparł się wygodnie o kanapę. Czekał na rozpoczęcie meczu. Życie stało się piękne. Czego więcej było mu trzeba? Jack dwa dni temu wyszła ze szpitala. Jednak, co ważniejsze, nawiązała z nim kontakt. Twarzą w twarz. Wspominał ruch jej ręki, kiedy pisała na kartce papieru. Dokładnie pamiętał całą scenę. Traktował ten dzień, niczym święto narodowe. Trudno było mu myśleć o czymkolwiek innym. Josh zachowywał się podobnie. Tworzyli razem rozentuzjazmowaną drużynę, której hasłem przewodnim stało się: „Poprowadźmy Jack do uzdrowienia!”. Jednak teraz uznali, że czas na zasłużony odpoczynek. Jack zasnęła podczas ich wspólnego wysiłku namówienia jej do zapełnienia kolejnej kartki. Ponieśli porażkę, ale nie martwiło ich to tak bardzo. Wręcz namacalnie czuli zmiany. Jakby coś przestało hamować dziewczynę. Stała się bardziej… człowiecza.
Piłkarze wyszli na boisko. Gra się rozpoczęła. Chłopcy uważnie śledzili poczynania zawodników. Zapowiadał się zacięty pojedynek.

Ostrzyła noże. Lśniące powierzchnie odbijały kształt księżyca. Ciche pobrzękiwanie towarzyszyło Jack, kiedy przemywała broń. Cisza wokół. Siedzi na pustyni, otoczona niczym i wszystkim. Czuła, że to już czas. Czas zamordować Nicość.
W czarnej sukni i w czarnym welonie, szła przez swój świat, tworząc jednoosobową procesję. Niosła ze sobą noże, którymi chciała pozbawić Upadłą Królową życia. Jej serce biło jak oszalałe, gdy zbliżała się do Jej łoża. Czy potrafi to zrobić? Musiała. Musiała. Musiała.
Zobaczyła straszną twarz. Poczuła, że coś mrozi jej ciało. Ona dalej tam była. Mimo wszystko, zdolna do wielu rzeczy. Niebezpieczna.
Schowała ostrza i podeszła bliżej Nicości. Nachyliła się nad Jej ciałem. Usłyszała świszczący oddech.
- Zestarzałaś się.
Nicość nie otworzyła oczu. Westchnęła i skrzywiła się z obrzydzenia. Była cała pomarszczona.
Jack pomyślała, że potwór chyba stworzył kolejne monstrum. Skoro była gotowa zabić Nicość, czy będzie lepsza od Niej? Przełknęła ślinę i wtedy oczy Królowej się rozwarły. Przekrwione duże oczy. Jack momentalnie odsunęła się od kreatury. Pomarszczona ręka powędrowała w stronę, gdzie dziewczyna teraz stała. Zobaczyła jak Jej palec powoli zgina się, dając znak Jack, żeby podeszła. Brunetka wstrzymała oddech i znowu się zbliżyła do łóżka umierającej. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Z oczu Jack trysnęły łzy. Miała być silna. Ale nie jest. Przybliżyła się jeszcze bardziej. Przytknęła swoje ucho do ust Nicości. Jej włosy kaskadą spłynęły na cuchnące ciało. Królowa otoczyła ramieniem Jack.
-Wychowałam cię. Idź, dziewczynko – Usłyszała. Poczuła jak spalone od bezlitosnego słońca pustyni wargi Nicości dotykają jej policzka. Poczuła pocałunek. Poczuła także chłód ostrza, ocierającego się o jej kostkę. Sięgnęła do buta i wyciągnęła stamtąd nóż. Podniosła głowę, równocześnie unosząc wysoko zabójczą broń. Z impetem wbiła ją w przerażone ciało Nicości. Wysunęła ostrze i ponownie wycelowała w kolejną partię Jej ciała. Dźgała na oślep. Łzy zasłaniały jej widok konającej. Nicość wydała tylko jeden jęk, po czym zmarła. Taki był koniec. Taki był finał.
- Babciu! – wykrzyknęła Jack i spojrzała na trupa. Teraz dostrzegła, co stworzyła. Co ciągnęło ją do Nicości, mimo nienawiści, jaką ją darzyła. Co sprawiało, że za każdym razem ulegała Królowej, że jej wierzyła, że się poddawała. Przebiegła, przebiegła Nicość. Pochłonęła jej wspomnienia i wymieszała je ze sobą. Tak przebrana, manipulowała Jack. Lecz dziewczyna w końcu zrozumiała.
- Babciu, uwolniłam cię.

- Nic nie mów.
- Ale…  - Zayn zaprotestował, po czym wybuchnął  śmiechem. Nie jego wina, że United właśnie wygrywało 4:1.
- Stary, stary, stary! Mecz się jeszcze nie skończył – Josh uniósł zabawnie brwi i otworzył kolejną paczkę chipsów.
- No tak. Dziesięć minut. Wszystko się może zdarzyć – wywrócił oczami. Kontynuowali oglądanie, do czasu, gdy usłyszeli hałas na górze. Jack musiała się obudzić. Jednak dziwne, że cokolwiek robiła, robiła to głośno . Zazwyczaj z jej pokoju nie dochodziły żadne dźwięki. Tym razem słychać było tupot jej stóp oraz pojękiwania zawiasów.
- Chyba otwiera starą szafę. Strasznie skrzypi – stwierdził Josh i wstał. Obejrzał się jeszcze raz, rejestrując kątem oka niezmienny wynik meczu i ruszył na górę.
- Iść z tobą? – zaproponował brunet.
- Dam sobie radę – Zayn wzruszył ramionami i wrócił do oglądania. Jednak nie mógł się skupić, ponieważ jego myśli znowu zaczęły krążyć wokół Jack.
„To już zakrawa na obsesję.”, pomyślał i sięgnął po chipsa. Na co teraz czekał? Już nie na wygraną jego drużyny, ale na to, kiedy Josh zawoła go na górę. Jeśli tego nie zrobi… to on i tak tam w końcu pójdzie.

Josh wszedł do pokoju, obawiając się najgorszego. Widział już dużo rzeczy, był świadkiem wielu wydarzeń z nią w roli głównej. Naprawdę nie potrafił przewidzieć, co Jack zrobi następnym razem. Tak było i teraz. Światło było włączone. Po pokoju biegała zaaferowana dziewczyna. Już dawno nie widział jej takiej… pełnej energii. Śledził wzrokiem poczynania Jack. Najpierw szperała w swoich ubraniach. Wyciągnęła czarną sukienkę i przycisnęła ją do ciała. Przebiegła pokój i znalazła się tuż przy oknie, patrząc na swoje odbicie. To wszystko było takie dziwne. Rzuciła ubranie na podłogę i znowu podbiegła do szafy i tak w kółko. Wyjmowała coraz to nowe rzeczy. Wszystkie były czarne. Nie wiedział, czy szuka czegoś konkretnego, czy…
- Może pomogę? – odezwał się i wreszcie Jack zwróciła na niego uwagę. Przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi, jakby zapomniała, kim jest ten chłopak naprzeciwko niej. Jednak po chwili straciła nim zainteresowanie i wróciła pod okno. Chwyciła w ręce suknię, buty oraz kapelusz i wyszła, mijając Josha. Tak po prostu. Po chwili oszołomienia, odwrócił się, jednak Jack znikała już za drzwiami łazienki.
- Co jest? – usłyszał głos Zayna i dopiero teraz uświadomił sobie, że chłopak stoi obok niego.
- To… jest dziwne. Umarł ktoś ostatnio?
- Ktoś na pewno.
- Mam na myśli, z naszego otoczenia – Machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Zayn zastanowił się przez chwilę.
- Nie przypominam sobie, a co?
- Bo Jack chyba szykuje się na pogrzeb – spojrzał na przyjaciela. Byli pełni obawy. Nie wiedzieli, co zaraz się wydarzy. Z pozoru niewinna przebieranka dziewczyny, może przerodzić się w coś poważnego. Czekali w napięciu, aż brunetka pojawi się w korytarzu. Po dziesięciu minutach, zobaczyli, jak klamka się porusza. Chwilę później z łazienki wyszła Jack.
- Co do jasnej… - zaczął Josh, ale nie był w stanie dokończyć. Nie rozumiał. Nic nie rozumiał i mógł się założyć, że tak samo skonsternowany jest teraz Zayn.
Dziewczyna była ubrana w całości na czarno.
Czarna koronkowa sukienka sięgała jej kolan.
Czarne półbuty, związane były czarnymi sznurówkami.
Czarny kapelusz przykrywał jej twarz.
Twarz, na której czarnym flamastrem, zostały wymalowane ogromne, czarne łzy.
- Sformułowanie: „czarno to widzę”, chyba zostało stworzone specjalnie na tę okazję – spróbował zażartować Zayn, jednak w głębi duszy czuł się wyjątkowo nieswojo. Ta dziewczyna była nie tylko tajemnicza i piękna. Była także niesamowicie przerażająca. Przełknął ślinę, bojąc się nawet kiwnąć palcem, w obawie przed tym, co ma się wydarzyć. Obydwaj woleli, żeby to ona zrobiła pierwszy krok. Nie musieli długo czekać. Jack drgnęła i ruszyła z powrotem do pokoju. Zszokowana dwójka zrobiła to samo. Stali ramię w ramię, czekając. Zwyczajnie pozwalając jej działać. Dziewczyna trzymała w ręku flamaster, którym wcześniej wykonała swój osobliwy makijaż. Stanęła przed jedną ze ścian i przycisnęła do niej koniec pisaka.
- Jack – chciał jej przerwać Josh, lecz Zayn położył mu rękę na ramieniu.
- Czekaj. Daj jej napisać to, co chce. Zawsze można zamalować ścianę. Jeśli jej przerwiemy, nigdy się nie dowiemy, co chciała nam przekazać.
To brzmiało wystarczająco przekonywująco, żeby Josh odpuścił. Patrzyli jak brunetka powoli rysuje znaki. Po chwili były to już słowa.
„Jesteście zaproszeni na pogrzeb Nicości.
Jack. Jack. Jack. Jack. Jack. Ja”
Zanim napisała kolejne „Jack”, Josh już był przy niej. Położył jej ręce na ramionach.
- Już wystarczy. Spokojnie – powiedział i chciał zabrać jej flamaster z rąk. Jack wysunęła się z lekkiego uścisku chłopaka i spojrzała na niego z wyrazem oburzenia na twarzy. Już tak dawno przestała okazywać emocje, że Josh nie mógł w to wszystko uwierzyć. Jednak nie spodziewał się także reakcji, która nastąpiła zaraz po tym. Dziewczyna wymierzyła Joshowi policzek. Chłopak wstrzymał oddech. Chwycił się za twarz w pulsującym miejscu. Nie było to może mocne uderzenie, ale od kiedy jego delikatna kuzynka używa przemocy? Co się stało? Zażenowany do granic możliwości odszukał wzrokiem Zayna. Brunet wyglądał jakby przed chwilą zobaczył ducha. Może tak było, bo dziewczyna stojąca przed nimi z pewnością nie zachowywała się jak Jack, którą znali. Zayn wyrwał się z osłupienia dopiero, gdy zobaczył, że postać ubrana na czarno powoli osuwa się na ziemię. Przypominała mu w tamtym momencie kruchy kwiat, który ugiął się pod zbyt mocnym powiewem wiatru. Podbiegł do dziewczyny i mocno ją chwycił. Trzymał przy sobie swój czarny okruch szczęścia i bał się, że jeśli tylko go wypuści, to straci go bezpowrotnie.

Jack była zagubiona. Odkąd zabrakło Nicości, czuła jakby zabrakło jej także powietrza. Z trudem radziła sobie z nową rzeczywistością. Z nowym spojrzeniem na świat. Nie przez warstwy obojętności jak do tej pory. Wyszła na zewnątrz, bezbronna niczym noworodek. Wystawiona na łaskę innych. Po raz pierwszy od długiego czasu doznała intensywności wszystkich uczuć. Wszystko w niej eksplodowało.
Poczuła jak traci równowagę. Poczuła, jak ktoś ją łapie. Poczuła się bezpieczna. Poczuła, że to Zayn.




*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze!! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Mam również nadzieję, że i tu pojawią się komentarze. To śmieszne, ale pod postami, w których wyrażam swoje niezadowolenia jest zawsze najwięcej komentarzy. Mam to rozumieć, że lubicie komentować najbardziej, kiedy jestem na Was wściekła? ;) Wiem, że znowu późno, ale to już taki mój brzydki zwyczaj. Do następnego! xx
A.