Sprzątając po sobie w pokoju,
udostępnionym mu przez Tiffany na ten krótki okres czasu, Zayn rozmyślał o tym,
ile pozytywnych rzeczy przyniósł wyjazd w to miejsce. Wydarzenia, których
wcześniej nie potrafił sobie nawet wyobrazić teraz były już częścią jego
historii. Uśmiechnął się, w krótkim przebłysku zadowolenia. Był z siebie dumny,
że jego pomysł udało się zrealizować i że skorzystała na tym nie tylko Jack,
ale i on z Niallem. Kiedy zszedł po schodach i stanął w kuchni z torbą
przewieszoną przez ramię, obserwując jak gospodyni pakuje dla nich kanapki na
drogę, dopadło go uczucie szczerego żalu i tęsknoty. Spędzili tu tylko kilka
dni, ale były to dni znaczące i wypełnione niemal samymi radosnymi chwilami.
Gdyby tylko było to możliwe schwyciłby któryś z pustych słoików zgromadzonych w
skrzynce przy drzwiach, wyłapałby wszystkie momenty, odczucia i wspomnienia z
tego wyjazdu i zamknął je szczelnie w pojemniku, aby już zawsze mieć je przy
sobie, żeby móc zachować wspaniałość i aktualność przeżytych tu wydarzeń. W
Goodwood było mu niewyobrażalnie dobrze. Miał nadzieję, że reszta wyjedzie stąd
z podobnymi wrażeniami.
- Szybko się spakowałeś – zauważyła Tiffany, owijając kawałek ciasta w folię.
- Nie zabrałem ze sobą zbyt wiele – wytłumaczył. – Za to wydaje mi się, że
wracam bogatszy o parę nowych bagaży – dodał po namyśle, a kobieta zrozumiała
go od razu, bo odwróciła się i uśmiechnęła porozumiewawczo.
- Wypocząłeś chociaż trochę?
- I to jak! Czuję się, jakby mi ktoś wymienił baterię. To miejsce musi mieć
jakieś magiczne właściwości – zachwalał chłopak, żywo gestykulując.
- Ano, coś w sobie ma. Nawet taki stały bywalec jak ja, to czuje – zaśmiała
się.
- Poważnie rozważam ucieczkę od tego całego miejskiego rozgardiaszu.
- O, wyszłoby ci to na zdrowie.
Ich rozmowę zagłuszył na moment wesoły śpiew Nialla, który właśnie wtoczył się
do kuchni z podwójnym bagażem. Moment później w drzwiach pojawiła się Jack.
- Już gotowi? – zagadała kobieta, mierząc dwójkę nowoprzybyłych ciepłym
spojrzeniem swoich zielonych oczu. Niall skinął głową, a Jack podniosła głowę,
nawiązując kontakt wzrokowy z Tiffany. I w jej oczach tliły się do tej pory
rzadko występujące radosne iskierki. – No, dobrze. Komu dać przekąski na
przechowanie? Zayn?
Chłopak sięgnął z wdzięcznością po siatkę pełną jedzenia. Dosłownie na moment
zapanowała zupełna cisza, wiedzieli, że teraz pozostało im już jedynie się
pożegnać.
- To, co? – odezwał się wreszcie Zayn i omiótł wzrokiem pomieszczenie. –
Zbieramy się.
I tak nastąpiły minuty finalnego rozgardiaszu i zamieszania. Zaczęto pakować
wszelkiego rodzaju tobołki do samochodu, sprawdzano, czy o niczym nie
zapomniano, a przede wszystkim ściskano i raz po raz dziękowano Tiffany za
gościnę. W końcu stanęli we czwórkę na podwórku. Drzwi auta były otwarte na
oścież, ale nikomu się nie śpieszyło, aby wskakiwać do środka i pozbawiać się
widoku słonecznego ranka w Goodwood. Niall rozglądał się chciwie dookoła, jakby
próbując zapamiętać każdy centymetr kwadratowy tego miejsca.
- Jeszcze raz ogromne dzięki, proszę pani. Za wszystko. To były moje najlepsze
wakacje od bardzo bardzo dawna – powiedział Niall, uśmiechając się promiennie.
- I moje – przyłączył się Zayn. – Było wspaniale.
- Ja też wam dziękuję za przybycie. Wprawdzie lubię samotnikować, ale i z tym
można przesadzić, dlatego od czasu do czasu ogromnie cenię sobie wesołe,
przyjazne towarzystwo – zaśmiała się, przytulając ostatni raz Jack. – Dobra,
kończmy te pożegnania, bo się do wieczora nie zabierzecie.
Skinęli głowami i chwilę potem cała trójka znalazła się bezpiecznie w
samochodzie. Niall przekręcił kluczyki i nie mogąc się powstrzymać zatrąbił
radośnie, jednocześnie elegancko wycofując samochód w stronę alejki, którą
mieli dojechać do głównej drogi. Nawet Jack machała przez okno, dopóki obraz
Tiffany Virginii Duff nie został pochłonięty przez mijane drzewa.
Podróż
minęła im zaskakująco spokojnie. Chyba każdy pochłonięty był własnymi myślami i
tym co pozostawił za sobą w Goodwood. Zayn ocknął się dopiero, kiedy Niall
zaparkował w pobliżu kamienicy, w której znajdowało się mieszkanie Josha.
Silnik ucichł i dobiegł ich stłumiony metaliczny odgłos, gdzieś w pobliżu.
Niall przeciągnął się i odwrócił do Zayna. Spojrzeli na siebie, potem na Jack i
odbywając bezsłowną wymianę zdań zabrali się do wyładowywania bagaży. W tym
czasie dziewczyna wyszła z samochodu i stała teraz obok nich, czekając aż skończą.
Lekko obładowani ruszyli do mieszkania. Powiadomili już wcześniej Josha o
planowanej godzinie powrotu, więc ten czekał już na nich, opierając się o
werandę i przywołując uśmiech na twarzy. Zayn jednak zobaczył w jego spojrzeniu
jakieś niepokojące błyski, które natychmiast wzbudziły w nim czujność. Wchodząc
zauważył, że wokół frontu kamienicy pracuje kilku robotników, instalując
metalowe, wysokie na dwa metry ogrodzenie. Stąd ten hałas, zrozumiał. Wzruszył
ramionami i przekroczył próg mieszkania. Zaniósł do pokoju Jack jej walizkę,
wcześniej wysyłając Nialla do kuchni, aby tam zostawił resztę rzeczy. Wchodząc
do tego znanemu mu dobrze pokoju, poczuł to samo co zawsze ciężkie powietrze.
Jakby oddychało się tu czymś melancholijnym. Postawił walizkę przy szafie i
zleciał do salonu, w którym wszyscy się teraz zgromadzili. Josh otaczał Jack
ramieniem i rozmawiał z Niallem na temat podróży. Zayn dołączył się do nich i już
po paru minutach, siedzieli wygodnie na kanapie i fotelach, omawiając szczegóły
ich dopiero co odbytej wycieczki. Josh został zalany falą entuzjazmu ze strony
chłopaków, zachwalających zarówno miejsce, jak i Tiffany. Zaraz też poczęli
pokazywać mu wykonane tam zdjęcia, opowiadali o łatwości, z jaką im się tam
tworzyło nowe teksty i melodie i przerywając sobie nawzajem wspominali
umiejętności kulinarne ich gospodyni. Po jakimś czasie Niall zdecydował się opuścić
towarzystwo, tłumacząc się kolejnym spotkaniem ze znajomymi. Jego wyjście
zapoczątkowało też poważniejsze tematy. Zayn powtórzył, tym razem bardziej
szczegółowo, to co wcześniej udało mu się zrelacjonować w czasie rozmów
telefonicznych – o zachowaniu Jack, o jej nowych zainteresowaniach. Opowiadał o
tych wydarzeniach cały rozpromieniony, ale po jakimś czasie nie mógł dłużej
ignorować tego pochmurnego wzroku Josha, który już w pierwszej chwili wydał mu
się podejrzany. Przerwał więc i zapytał, o co chodzi. Przyjaciel spuścił głowę.
- Najpierw zaprowadzę Jack do pokoju, w porządku? – zapytał, a Zayn poczuł, że
miła atmosfera rozpierzchła się na dobre, ustępując miejsca powoli
obezwładniającemu go stresowi. Wychwycił badawcze spojrzenie dziewczyny, która
posłusznie wstała na prośbę kuzyna. Odwróciła się jeszcze raz w drzwiach do
salonu, a Zayn posłał jej wymuszony uśmiech.
Kilka minut później Josh był już w powrotem. Tym razem cała jego twarz wyrażała
zmartwienie, niczym już niehamowane. Opadł zrezygnowany na fotel, jednak po
chwili namysłu wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- To stało się wczoraj wieczorem. Nie dzwoniłem już, nie chciałem was martwić
przed powrotem – zaczął. – Miałem wolne, więc przesiedziałem cały dzień w domu.
Wcześnie zasnąłem, tutaj na kanapie, ale coś mnie obudziło. Wrzaski, dziwne
odgłosy. Myślałem, że się przesłyszałem, więc nie zareagowałem, ale potem
znowu. Wyjrzałem na zewnątrz przez okno, a tam już zgromadziło się paru ludzi,
między nimi ktoś leżał. Najpierw nie dostrzegłem kto to, ale potem się zorientowałem.
Mój sąsiad, Harris, staruszek. Wybiegłem na zewnątrz, myślałem, że może miał
atak. Wcześniej chorował. Wtedy zobaczyłem go z bliska. Krwawił. Po chwili
przyjechała karetka. Zacząłem się rozglądać i zobaczyłem kolejne zbiorowisko
trochę dalej przy głównej drodze. Tam też ktoś leżał. W ogóle nie rozumiałem o
co chodzi. Zaczepiłem sąsiadkę i zacząłem pytać. Powiedziała, że też nie wie,
że wracała do domu i usłyszała krzyki, a potem zobaczyła pana Harrisa.
Zaczekaliśmy, aż karetka go zabierze i ludzie zaczęli się rozchodzić, snując domysły.
Też chciałem wracać, ale przyjrzałem się grupie przy drodze. Oprócz karetki
pojawiła się też policja. Widać było, jak ludzie się przekrzykiwali i
gestykulowali. Przeszedłem na drugą stronę i do wylotu ulicy i stanąłem przy
zebranych. Człowiek, którego widziałem leżącego, teraz był zakrywany folią. Nie
żył. Usłyszałem, jak świadkowie zeznawali, że słyszeli szamotaninę przy starych
kamienicach, a potem mężczyzna wyleciał na drogę i wpadł prosto pod samochód.
Nic więcej sensownego nie dało się z tłumu wyciągnąć. Wróciłem do mieszkania.
Nie mogłem zasnąć, całą noc zastanawiałem się, co się wydarzyło. Zasnąłem nad
ranem, a kiedy się obudziłem było już koło południa. Włączyłem telewizję. W
wiadomościach o tym trąbili. Mężczyzna zidentyfikowany jako Gregory Davis,
przypuścił atak nożem na staruszka, który zwrócił mu uwagę za przesiadywanie
pod kamienicą. Zapytany, spanikował i wbił nóż na oślep, najpierw trafiając w
ramię, a potem w nogę ofiary. Puścił się biegiem i zdołał uciec jedynie do
głównej drogi, tam zginął. Kiedy pomyślę, czy on tam czekał na któregoś z nas… -
W tym miejscu Josh zakończył swoją opowieść i głęboko odetchnął, jakby
odczuwając ulgę z możliwości wyjawienia swojego zmartwienia. Atmosfera w pokoju
niemal fizycznie zgęstniała i zawrzała. Zayn przymknął oczy, ale Josh widział
jak przelewają się emocje na jego twarzy.
- Wariactwo – wyszeptał w końcu, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem.
Josh skinął głową. Nie było nic więcej do powiedzenia. Nie dało się nic
powiedzieć. Po prostu przesiedzieli dłuższy czas w ciszy, pochłonięci własnymi
duszącymi myślami.
***
Powinien
już dawno dojść do siebie, ale za każdym razem, kiedy mijał nowe ogrodzenie
przy kamienicy przeszywały go dreszcze. Zaczął wyobrażać sobie, że ktoś go
śledzi i wypatruje. Często obracał się za siebie podczas samotnej wędrówki
przez miasto. Najgorzej jednak było, kiedy siadał obok Jack i próbowali się
porozumieć w języku migowym. Jej niewiedza z jego pełną świadomością niedoszłej
tragedii kontrastowały w umyśle Zayna tak mocno, że nie potrafił się na niczym
innym skupić. Nie mógł się pozbyć tych wstrętnych myśli, rozważania wciąż na
nowo nieaktualnych zagrożeń. I Joshowi było trudno przejść do porządku
dziennego po tym wydarzeniu. Siadali często z Zaynem w kuchni przy kubku
herbaty i grali w „co by było gdyby”. Szkodziło im to jeszcze bardziej,
nakręcani swoimi wizjami. Był to smutny okres w starej kamienicy, nie tylko dla
nich, ale i dla całego sąsiedztwa. Ten
stan mógłby się ciągnąć w nieskończoność, gdyby nie fakt, że na zarówno Josh,
jak i Zayn zostali z powrotem wrzuceni w wir pracy. Przestali mieć tyle wolnego
czasu, co do tej pory. Zajęcia pochłaniały ich do tego stopnia, że szybko
pamięć została zapchana nowymi historiami, a serca innymi problemami. Muzyka
dawała spokój, dawała skupienie i nieokiełznaną siłę ducha. Dni wypełnione
pracą były jak najskuteczniejsza kuracja. Wkrótce chłopcy zdołali uciec od
ciężkich myśli, przelewając je za to na papier i wygrywając na instrumentach.
Odzyskując równowagę zdołali dostrzec, jak wiele z tej harmonii wytworzyła w
sobie również Jack. Nowym rytuałem stało się oczekiwanie na kroki dziewczyny,
podczas ich przesiadywania w kuchni. Kiedy tylko słyszeli skrzypienie starych
stopni, któryś wstawał i robił dla niej herbatę, a kiedy pojawiała się w
drzwiach wszystko było już dla niej przygotowane. Siadała na swoim stałym
miejscu i piła z kubka, o którym napisała na jednej z kartek, że jest jej
ulubionym. Potem czekała, aż chłopcy zaczną rozmawiać i przysłuchiwała im się z
uwagą. Czasami zadawali jej jakieś pytanie, a ona rzadziej, ale jednak dawała
odpowiedzi zapisując je w swoim notatniku. W końcu zrozumieli, że właśnie w
tamtym czasie mieli w kieszeniach szczęście wypchane po brzegi.
Zayn miał wolne pierwszy raz
od paru tygodni, więc postanowił spędzić ten dzień z Jack, którą, mimo
wszystko, czuł, że zaniedbywał w ostatnim czasie. Josh wybrał się w samotną
jednodniową wyprawę, o której ostatnio opowiadał na okrągło. W końcu udało mu
się wyrwać i był wdzięczny, że może zostawić kuzynkę pod opieką przyjaciela.
Poinformował dziewczynę o ich planach i zapytał, co o tym myśli. Skinęła głową,
uśmiechając się delikatnie. I tak oto tego ranka Zayn stał w progu pokoju Jack
i czuł niemal namacalnie zmianę, jaka biła od tego pomieszczenia, jak i jego
właścicielki. Jeszcze miał wyraźny obraz siebie i jej sprzed kilku miesięcy,
kiedy trudno było oczekiwać czegoś innego niż obojętności i apatii. Porównując
to z dzisiejszym stanem rzeczywistości, aż kręciło mu się w głowie z
gwałtownego uczucia radości i dumy. Zaraz potem zastąpiło go dziwne ukłucie
niepokoju w sercu i niewytłumaczalny lęk, którzy zagnieździł się gdzieś w
samolubnej części jego jestestwa. Uczucia mieszały się w nim, jak w wielkim
kotle, aż w końcu ustąpiły i ucichły. Po prostu patrzył. Jack siedziała oparta
o łóżko i czytała „Małego Księcia”.
Jego babcia zawsze mówiła: „Jeśli chcesz zobaczyć cud, otwórz najpierw duszę, a
dopiero później oczy. Oczy kiedy są same bagatelizują rzeczy niewiarygodne, ale
dusza woła: „Popatrzcie uważniej!” i wtedy widzą.”. Zayn podniósł aparat
zawieszony do tej pory na jego szyi i zrobił zdjęcia skupionej postaci,
zanurzonej w świecie Saint Exupery’ego. Tak się złożyło, że swoją duszę
otworzył bardzo dawno i dość szeroko, dlatego teraz potrafił łapać cuda.
Tyle czekałam na ten rozdział Ale było warto, oby więcej i częściej. Wyszedl super, życzę dużo weny i czasu xxx
OdpowiedzUsuńpiękny rozdział, warto było czekać i będę czekać nadal xo
OdpowiedzUsuńTa historia jest przepiękna, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału xx
OdpowiedzUsuńOpłacało się czekać na kolejny rozdział naprawdę,
OdpowiedzUsuńŚwietny:)
OdpowiedzUsuń