Nowy Jork, Filadelfia, Hartford. Światło i huk, ciemność przed kaskadą barw. Vancouver, Toronto, Montreal. Pomruk bezsłowny, szepty złączone w jednym, obcym wrzasku postaci złożonej z tysiąca innych. Paryż, Mediolan, Barcelona. Cienie rozlane, echa w bez-przestrzeni przemienione cudem w wino. Oslo, Kopenhaga, Helsinki. Bezsenność nieba, ciężka głowa oparta o filary kruchych momentów. Tokio, Tajpej, Melbourne. Surrealizm dźwięku i obrazu. Anonimowy komunikat pociągu donikąd. Wszystko to, to trwałość szumu, bezkres ludzkich niemożliwości, rozciągnięte granice absurdu, zbratane kontrasty nakładające się warstwą na warstwę. Warstwą na warstwę. A potem już nie było nic.
***
Tafla gorzkiej, czarnej kawy niezmącona nawet drobnym ruchem ludzkim. Leniwe, deszczowe, bradfordskie popołudnie podcinało gardło każdej żwawszej myśli. Kreacja z mgły i napęczniałych szarością chmur wbijała w bierne ciała mieszkańców wizje postapokalitycznego świata bez apokalipsy. Ta czarna, gorzka kawa pozostawiona na kuchennym stole teraz odbijała czyjeś zmęczone oczy. Twarz pochylona, gotowa do pierwszego łyku goryczy ku chwale goryczy. Słowa powoli wędrowały poprzez ścieżki świadomości, gdy przeglądając dzisiejszą gazetę chciał ujrzeć w niej choć fragment większego sensu. Obietnice złożone w czasach odrzuconych z każdym obudzeniem wracały do niego, uderzając coraz mocniej w poczucie winy. Tysiące kłębiących się poleceń, rad, sugestii, próśb, nakazów przypominały mu, dlaczego w sennych wizjach łatwiej było tworzyć swoją codzienność.
“Już za późno. Na wiele rzeczy jest już za późno.” myślał, biorąc kolejny łyk. “Miałem to zrobić i teraz już będzie za późno. A jednak dalej to na mnie ciąży. Każdego dnia w szeregu na baczność wszystkie przeszłe sprawy.”
Kolejny łyk, kolejna strona papierowych ewaluacji społecznego rozkładu. Bezpieczna bariera wyznaczonej monotonii mijała. I znów widział jak kończy się świat w jednej filiżance wystygłej kawy.
***
Siatka z zakupami, wprawiona w ruch, rytmicznie wybijała sekundy powrotnego spaceru. Wybrał trasę przecinającą pobliski park. O tej porze mało kto tam przebywał, a samotna wędrówka wśród powoli zasypiających traw i drzew wydała mu się rzeczą, której w tamtej chwili potrzebował. Powoli otaczał go chłód zacienionych ścieżek. Mijał puste, porysowane ławki, ciężkie od deszczu gałęzie rozbujałych krzewów, a w górze niebo przybierało mroki. Skręcał już w ostatnią aleję, po której przejściu wychodził wprost na ulicę jego rodzinnego domu, gdy wtem natknął się na znajomą postać.
- Zayn, hej! Awaryjne zakupy? - Podbiegła, zmniejszając dzielący ich dystans. Uśmiechnała się.
- Tak - odpowiedział. - A ty co, Rahmi?
- Odwiedzam was - zaśmiała się. - Wracam z pracy i obiecałam, że po drodzę wpadnę do Wali.
Pokiwał głową.
- Co u ciebie? Od… myślałeś o tym, co ci mówiłam? - Przyglądała mu się uważnie.
- Myślałem.
- I doszedłeś do jakichś wniosków?
Milczał przez chwilę.
- To nie było takie myślenie.
- A jakie?
- Takie… byle jakie.
- Takie na odczep się?
- Nie… - westchnął. - Nie na odczep się. Nie chcę, żebyś tak to odebrała. - Zmarszczył brwi. - Rahmi, nie o to chodzi.
- Okej…
- To było myślenie po powierzchni - próbował wyjaśnić. - Takie, które nie zagląda do środka, które nie dopuszcza przerażenia o tym, co w środku.
- W porządku, rozumiem.
Szła obok, a jednak była daleko. Daleko od tego, co on przeżywał od tylu już miesięcy. Zlewało się to w jedną trudną do wytłumaczenia czy wyrażenia w jakikolwiek sposób całość. Chaos na granicy kontroli. Bał się przed nią otworzyć, choć wiedział, że ma szczere intencje.
- Rahmi…
- Hm?
- Jeśli kiedyś… nie mówię, że tak będzie na pewno, ale jeśli kiedyś nagle napiszę: “Hej, spotkajmy się, pogadajmy.” to znajdziesz czas, zgodzisz się?
- Przecież wiesz, że tak.
Ulica pogrążona była w ciszy, jakby w porozumieniu z graniczącymi z nią terenami zielonymi. Tego spokoju nie zakłócał nawet jeden samochód. Byli już blisko domu.
***
Myślał o tym, że chciałby uciec i że nie ma na to siły ani odwagi. Że żadne z miejsc nie jest w stanie stać się jego. Żadna przestrzeń nie utrzyma w swoich ścianach tego przepełnienia zwątpień, niepokoju, nędzy. Kłótnia rodziców przybierała na wyrazistości, a on nie mógł już dłużej udawać, że nie słyszy, co jest tematem tej słownej potyczki.
- Rozumiem, że ma pieniądze - Ojciec mówił podniesionym głosem. - Rozumiem, że jemu takie coś wystarcza. Ale to nie jest życie. To nie jest prawdziwe życie. To jest tchórzostwo i pójście najprostszą drogą. I nie chodzi o to, że on mi tu przeszkadza, bo tak nie jest. Może tu mieszkać jak długo zechce, ale… nie widzisz tego?
- Ciszej! Myślisz, że tego nie widzę? Że nie wiem? Że się nie martwię? Myślisz, że radość z powrotu syna do rodzinnego domu nie jest obarczona innymi uczuciami? Na litość boską, jestem jego matką! Nie chcę go stracić. Boję się! To jest jego życie i musi je rozwiązać sam, ale to nie znaczy, że przedtem mamy się do niego odwrócić plecami.
- Nie odwracamy się do niego plecami. Po prostu musimy go jakoś zmotywować, żeby… nie wiem, przestał się tak od wszystkiego i wszystkich odcinać. Zostawiliśmy mu wybór i nic. Do tej pory zupełnie nic. Nie uważasz, że lepiej byłoby...
Wyjść, zignorować to wszystko, zamknąć drzwi i opuścić dom, tamte kłótnie, problemy, nie patrzeć na zmartwione twarze, nie musieć się przed nikim tłumaczyć, że się siebie samego nie zna. A jednak siedział na parapecie okna, a ciało wydawało się ciężkie jak marmur i patrzył w tę otchłań budynków skąpanych w ciemnościach nocy. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął telefon. Bawił się przez chwilę obracając urządzenie w dłoniach, a potem wybrał numer. Długo się zastanawiał nim wysłał wiadomość: “Porozmawiamy?”.
***
- I mogę być całkiem szczera? - upewniła się.
- Całkiem. Inaczej nie miałoby to sensu. - Wzruszył ramionami, spoglądając gdzieś w bok. Trudno było mu patrzeć jej w oczy po opowiedzeniu o sobie aż tyle. Wyjawił jej przecież praktycznie wszystko.
- Rozumiem twój niepokój. Pojmuję te wszystkie lęki, o których mi powiedziałeś. Sama większość z nich już kiedyś doświadczyłam. Budzenie się po to, by powtórzyć serię nic nie znaczących ruchów, rzucić w napotkanych ludzi wydarte z autentyczności zdania, po co to wszystko? Te wątpliwości… wiem, jakie to potrafi być straszne. Jak bardzo potrafi przytłoczyć. - Uśmiechnęła się smutno. - W bardzo młodym wieku została ci narzucona “skończona wizja ciebie”, że już jesteś: taki a taki, że to koniec procesu. Decyzja zapadła, twoja ostateczna forma została ci wepchnięta praktycznie na siłę i dopiero z czasem zorientowałeś się, że coś jest nie tak. Deklaracja własnej tożsamości została ci odebrana. I wtedy przyszły te uczucia dezorientacji, złości o niesprecyzowanym kierunku, kogo obarczyć winą?
- Wina po prostu tam jest. Nie ma adresata - powiedział cicho.
- Właśnie! Bo to nie są czarno-białe kwestie, na które otrzymujemy jedną, jasną odpowiedź. Tu się człowiek potrafi męczyć latami z wyrzutami sumienia. A to nie o to chodzi. Całe życie mamy prawo się zmieniać, mamy prawo do wycofania się z tego, co odebraliśmy jako niewłaściwe, a co wcześniej stanowiło nasz cel, nasze marzenia. Nie możemy sobie tego prawa odbierać. Nie bądźmy wobec siebie tyranami. Podstawowa zasada, to uznać dobro wobec siebie samego. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Pokiwał głową.
- Jest wiele osób, które mogą ci pomóc. Możesz otrzymać profesjonalne wsparcie. W moim odczuciu wydajesz się gotów... powinieneś to dla siebie zrobić. Znam dobrych ludzi, specjalistów. Chciałbyś, żebym się z kimś skontaktowała?
- Rahmi, ja…
- Możesz się jeszcze zastanowić, ale… sam wiesz.
- Wiem.
- Więc jak?
Spojrzał na nią. Miała surowy wyraz twarzy, ale wiedział, że przez tą surowość przemawia dobro. Skinął głową. Poczuł jak coś z niego ulatuje. Zadecydował.
- Jeśli chodzi o Jack...
Powrót napięcia. Ściśnięte gardło.
- Yhm - niemal szepnął.
- Mówisz: “Kochałem ją i kocham, ale musiałem opuścić cały tamten świat.”. I utwierdziłeś się w tym na podstawie tego jednego gestu, jednego komunikatu. - Zacisnął wargi, obiecał sobie, że nie będzie jej przerywał. Sam analizował to wszystko w sobie tak wiele razy, że nie było w nim już namiastki obiektywizmu. - Cała ta sytuacja była mocno stresująca dla was obojga, bo zdawaliście sobie sprawę z postępujących zmian, z tego, że coraz mniej jest was w “was” i… może to ją zwyczajnie przerosło? Przecież miała prawo spanikować, miała prawo się bać.
- Miała - przyznał.
- I sam przyznałeś, że tamten pocałunek był błędem, że nie tak to sobie wyobrażałeś, że zrobiłeś to za wcześnie dla niej i zbyt przekłamanie dla siebie. Nie wiem, co ci powiedzieć, ty zdajesz się o tym wszystkim wiedzieć. Chyba rozumiesz?
Skrzywił się. Boże, czy wiedział? Te pierwsze tygodnie zaślepienia niezrozumiałym gniewem, poczuciem niesprawiedliwości. Te najbardziej piekielne z myśli, że chciałby, żeby ona znów była w tamtej fazie cierpienia, tak bardzo chora jak to tylko możliwe. Nigdy sobie tego nie wybaczy. I później: ile godzin upłynęło na retrospekcji, analizie, rozszarpywaniu tamtego wydarzenia na mikroelementy, żeby tylko ujrzeć tę sytuację z innej perspektywy, a jednak…
- Rozumiesz. - Pokręciła powoli głową. Jej twarz wyrażała smutek, współczucie. - Jack straciła nagle bardzo bliską osobę. Przyjaciela. Kogoś komu ufała. Powiedziałeś, że pisała po tej sprawie do ciebie?
- Tak. - Niechętnie wracał do tego tematu.
- Czytałeś w ogóle te listy?
- Niall przywiózł je kiedyś z Londynu, ale nie… nie otworzyłem ich.
- I co?
- I przestała pisać.
- Nie jesteś ciekaw?
- Wtedy nie mogłem tego czytać. A teraz - zastanawiał się, jak wyrazić to, co czuł wobec tych listów, wobec tamtych zagłuszonych słów od Jack. - teraz to byłoby jak otwieranie cudzej korespondencji. To już nie jest moje, i na pewnie nie jej, nie po tym wszystkim…
Milczeli przez chwilę, każde pogrążone we własnych przemyśleniach.
- Dobrze, powiem coś jeszcze, ale nie chcę, żebyś odebrał to jako moje zwątpienie w uczucie jakim darzyłeś, może jeszcze darzysz Jack. - Czas przeszły użyty w jej kontekście wdarł się do świadomości Zayna. Gdy ktoś inny pokazał możliwość interpretacji sprawy jako potencjalnie skończonej, należącej do przeszłości, przeraziło go to bardziej niż do tej pory, kiedy zatrzymywał podobne myśli wyłącznie dla siebie. - Pomyśl przez chwilę, jak długo walczysz już ze swoimi zaburzeniami. Że to trwało - dłużej niż cała historia z Jack, Joshem, z Tiffany. Od jak dawna starałeś się to ukryć, wdusić w tak daleką część siebie, aż stracisz poczucie jakiegokolwiek dyskomfortu? I co się wydarzyło? Spotkałeś kogoś, kto wydawał się cierpieć bardziej, choć to nie jest dobre określenie. Cierpienie to radykalnie indywidualna kwestia. Nie powinno nigdy stanowić obiektu jakiegokolwiek uogólniania, porównywania, prowadzenia rankingu bólu. Ale tak trochę było. Patrzyłeś i widziałeś, że jest ktoś, kto jest tak pokrzywdzony przez los, że przyćmiło to twoją sytuację. Pozwoliłeś się temu ponieść.
- Nie, nie, to nie było tak… - chciał jej przerwać. Serce biło mu mocniej. Za mocno.
- Pomagałeś, trwałeś z jakąś niemożliwą cierpliwością i lojalnością w tym cudzym piekle. I w tym wielkim, nie umniejszam temu, altruistycznym akcie… czy nie było w tym trochę egoizmu? Czy to nie był rodzaj jakiejś wykrętnej meta-walki? Bitwa na polu cudzego przeciwnika, obrona, ale tylko jeśli cudzą postacią.
Milczał, nie mógł patrzeć jej w oczy.
- Przepraszam, jeśli cię tym uraziłam - mówiła tak spokojnie o rzeczach, które tak go raniły. - Wydaje mi się po prostu, że najlepiej będzie odsłonić to wszystko, co potencjalnie najgorsze: usłyszeć, zrozumieć, przetrawić, żeby móc pójść dalej.
- Był - wydusił z siebie. - Tak, był w tym cały cholerny wór egoizmu. Mojego bagna. - Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Czuł jak drżały mu ręce, nogi. - I mimo to…
- Spokojnie. - Objęła dłońmi jego trzęsące się ręce.
- ...ją kocham. W najbardziej podły sposób.
- Nie, nie podły. Zayn, nie o to w tym chodzi. Każdy z nas ma w sobie złe intencje, egoistyczne pobudki. Ważne, żeby to widzieć, żeby móc przerodzić to w coś dobrego. I tobie się to udało. Myślę, że nie kochasz jej podle, ale kochasz ją mimo tej odczuwanej, jak to nazwałeś, podłości. Choć dla mnie to uczucie, to po prostu bycie człowiekiem. To oddanie sprawiedliwości skomplikowanej formie naszej moralnej kondycji. Nie jesteśmy tacy transparentni, jak nam się to czasem wydaje.
Czuł jak serce wybija rytm bólu, tęsknoty, pękających mroków, które gnieździły się w jego duszy.
- Będę musiał spróbować, prawda? W przyszłości. Kiedyś - westchnął - kiedy znów będę miał odwagę.
- Chyba tak. - Uśmiechnęła się. - Chyba to nieuniknione. W końcu wrócisz, bo już wiesz. I serce masz na dobrym miejscu.
- Jakoś tego jednego nie potrafiłem przemeblować.
dziękuję Ci bardzo za dwa rozdziały, które dodałaś w październiku. nie masz pojęcia, ile razy odświeżałam stronę czekając na kontynuację.
OdpowiedzUsuńi nadal będę, bo mam nadzieję, że nie zakończysz pisania, bo musisz wiedzieć, że czytam Twoją historię od samego początku.
jestem pod ogromnym wrażeniem twojej wytrwałości! od samego początku i jeszcze nie zrezygnowałaś!! dziękuję ci pięknie i nie martw się - historia otrzyma swoje zakończenie :)
Usuń