sobota, 22 marca 2014

9. Pogrzeb Nadziei


Ciemnowłosy chłopak zszedł na parter gotowy na rozmowę z Joshem. Podejrzewał jaki temat chce poruszyć jego przyjaciel. Sam starał się wyrzucać od siebie myśli związane z niedawnym, ciągle rozpamiętywanym incydentem, jednak cały czas omijali jedną sprawę. Sprawę Gregor’ego Davids’a. Odnalazł towarzysza w salonie, przyłapując go na tym, że znowu ogląda rysunek wykonany przez swoją kuzynkę. Kiedy Zayn usadowił się w głębokim, wygodnym fotelu, Josh odłożył cenną kartkę papieru i odwrócił się w jego stronę. Zanim szatyn zabrał głos, chwilę wpatrywał się w swoje ręce. Żaden z nich  nie chciał o tym rozmawiać. W pokoju panowało napięcie, które wydawało się zwiększać z każdą mijającą sekundą.
- Pewnie się domyślasz o co mi chodzi – zaczął Josh. – Gregory Davis. Możemy mieć przez niego problemy… ty możesz mieć.  Wiem, że to on jest odpowiedzialny za wszystko, ale nigdzie tego nie zgłosiliśmy. Ty natomiast go mocno poturbowałeś, a to z pewnością nie umknęło uwadze komuś z jego otoczenia. Powinniśmy byli zgłosić to całe zajście, a teraz jest za późno. Kontaktowałem się ze szpitalem, w którym pracował Davids, jednak oni nie mają pojęcia, co się z nim stało. Przepadł, zniknął. Prawdopodobnie wyjechał z Londynu. Jednak gorsze jest,  że trzy dni temu znalazłem coś w skrzynce na listy.
Chłopak pogrzebał w kieszeni, a po chwili wyciągnął stamtąd mały kartonik, który podał zaniepokojonemu przyjacielowi. Zayn starał się odczytać niewyraźne pismo autora wiadomości.

„Jeśli myślisz, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz, to się mylisz. Wiem kim jesteś, Zayn i kiedyś się odwdzięczę.
G.D. „

W oczach bruneta można było dostrzec niepokój. Zmiął kartkę i rzucił nią o ścianę, po czym zacisnął mocno pięści.
- Nie dam się mu szantażować! To on ma być tym, który zostanie ukarany, nie ja! – krzyknął, nie wiedząc czemu kieruję tę złość na osobę najmniej temu winną. Przeprosił szybko Josha, który w pełni rozumiał jego zachowanie.
- Wiem, Zayn. To prawda. Ale co mamy teraz zrobić? Zgłosić go? Po tygodniu? – starszy z chłopaków zwiesił nisko głowę, całkowicie pozbawiony siły czy chęci do działania.
- Nie wiem. On jest niebezpieczny, co jeśli zrobi krzywdę komuś innemu?
- Nie możemy tego wiedzieć. Jest poza naszą kontrolą. Poza tym gdybyśmy zdecydowali się złożyć oskarżenie, ty także stanąłbyś przed sądem…  za pobicie – Zayn rozważał jego słowa. Żadne z wyjść nie było dobre, jednak nie mógł pozwolić sobie na sprawę w sądzie. To by go zrujnowało.
- Poczekajmy, Josh. On jest jeden, nas jest dwóch. Co złego może się stać?
- Wiesz, że wszystko.
Zayn przeczesał włosy ręką, nie mogąc otrząsnąć się z tej chorej sytuacji. Czy przyjdzie mu zapłacić za uratowanie Jack? Nie wiedział. Jednak z pewnością niczego nie żałował. Bez słowa ruszył do wyjścia. Musiał teraz pobyć sam.

***
Dni mijają. Kwiaty się starzeją. Ich płatki gniją. Opadają. Umierają.
Josh wszedł do pokoju Jack i zauważył, że róże, które dostała jakiś czas temu od Zayna, wyglądają już brzydko. Ruszył do stolika, aby się ich pozbyć. Kątem oka zauważył jak dziewczyna idzie w jego kierunku. Nie zważając na to, zaczął wyciągać kwiaty ze szklanego, ozdobnego dzbana. Nagle poczuł jak ręce Jack zaciskają się mocno na łodygach róż. Próbowała mu je wyrwać. Josh spojrzał na nią zdumiony, jednak ona nie patrzyła w jego stronę. Jej usta były mocno zaciśnięte, jakby chciała pokazać, że będzie walczyć. Chłopak bez zbędnego ociągania puścił zwiędły bukiet. Kilka brunatnych kropli spadło  na podłogę oraz na sukienkę Jack, ale ona się tym nie przejęła. Z powrotem delikatnie umieszczała róże w wazonie,  nie zważając na to, że większość jest już pozbawiona płatków.
- Są łyse – wymsknęło się chłopakowi za co skarcił się w duchu. Widocznie dla niej są cenne, a on musi to uszanować. Wyszedł z pokoju, pozostawiając Jack samej sobie. Spieszył się do pracy, mimo że wolał zostać w domu z kuzynką i poświęcić jej trochę więcej czasu. Jednak nie miał takich możliwości. Krzyknął z dołu słowa pożegnania, nie oczekując odpowiedzi i po chwili po domu rozniósł się dźwięk zamykanych drzwi.


Jack stoi, milczy, gładzi pozostałości po pięknie róż. Odpycha od siebie myśli o śmierci, która wydaje się być jej dobrą przyjaciółką. Zawsze i wszędzie. Tylko ona. Śmierć, ciemność, płacz.

Zła przyjaciółka, pomyślała brunetka.

Popatrz tylko, co ci zrobił! – krzyczy Nicość. Jej pojawienie się, nie zdziwiło Jack. Zawsze była w odpowiednim momencie, by zadać kolejny cios.  – „Jeśli włożymy ją  do wazonu pełnego wody, to uratujemy ją przed wyschnięciem. W ten sposób będzie bezpieczna (…)” Pamiętasz? Głupia! Kłamał w żywe oczy. Gdzie jest to bezpieczeństwo? One umarły, tak samo jak ty kiedyś też to zrobisz. Nawet on nie potrafił temu zapobiec.

Ostrzegał, że tylko kilka dni…  - szeptała Jack, jednak w jej głosie nie słychać było pewności. Nie chciała tego przyznać przed Nicością, ale miała nadzieję, że róże będą żyły z nią. Zawsze. Były takie piękne. Codziennie budziła się i spoglądała na nie niemal z miłością. To był znak. Od niego dla niej.

Bzdura! Nie pamiętam! Oszukał, kłamał, nie jest taki idealny i ty o tym wiesz. Przyznaj to, no dalej! On jest taki sam jak reszta. Bez uczuć, duszy. Bezwartościowy!

Jack wiedziała, że to Królowa kłamie, że to ona jest oszustką, ale wiedziała również, że nie wygra z nią tego starcia.



Samotna dziewczyna, biedna dziewczyna idzie przez korytarz. Próbuje utrzymać ciężki wazon. Dumnie unosi głowę. Teraz to zrobi. Wyjdzie na zewnątrz, pogrzebie Nadzieję. Słychać jej ciężki oddech, gdy na chwilę odstawia bukiet i przekręca zamek w drzwiach.

Pierwszy krok. Bose stopy dotykają betonu, wywołując u niej dreszcze. Bierze głęboki wdech, powietrze napełnia jej płuca. Taki piękny wieczór jak ten ją onieśmiela. Waha się przez chwilę. Jednak rusza dalej, w kierunku drzew, ciszy i ziemi. Park znajduje się niedaleko jej domu. Ludzie przechodzą, obojętni. Ten świat jest okrutny, nie zważa na cierpienie innych. Czy to było powodem powstania Nicości? Nie wie. Kręci głową, po policzkach spływają łzy, kiedy wylewa wodę z wazonu. Wsiąka ona w ziemię, tak szybko, że Jack czuje smutek.

Dalej, dalej - dopinguje ją Nicość. Zachęca, przyspiesza jej działania. Ona tego chce.

Jack dotyka dłońmi wilgotnej ziemi. Jej palce powoli wyżłabiają miejsce na trupy kwiatów.

Mija ją starsza kobieta, rozpoznaje. Nie podchodzi, poddaje się na samym początku. Dlatego nikt nie potrafi jej pomóc. Wszyscy uciekają, boją się, dziwią, nienawidzą.

Ale Zayn – myśli, lecz zaraz o tym zapomina.

On też. On też – zapewnia Nicość. Jack niemal czuje jak Tamta gładzi ją po włosach, niczym matka pocieszająca zagubioną córkę.

Jedna róża.

Dwie. I trzy. I kolejne.  Lądują w ziemi. Pozostawia tylko dwie ostatnie, które wbija obok, by znaczyły miejsce jej małego cmentarza. 

***
Josh odbiera telefon. W miarę upływu czasu, jego twarz szarzeje. To co słyszy… jest szokujące. Chłopak zaraz po skończonej rozmowie, wykręca numer Zayna.
- Znowu potrzebuję twojej pomocy. Jestem uziemiony w pracy do dwudziestej trzeciej, a właśnie otrzymałem telefon od mojej sąsiadki, że Jack wyszła z domu i siedzi już dość długo w parku. Podobno grzebała w ziemi. Boże, jak się jej coś stanie?
- Jadę – brunet powiedział tylko tyle i rozłączył się. Przeprosił znajomych, z którymi zgodził się iść dzisiaj do klubu. Bez zbędnych słów wyjaśnienia, złapał pierwszą lepszą taksówkę i podał adres. Modlił się w duchu, aby Jack pozostała bezpieczna jeszcze przez te kilkanaście minut.
Samochód zaparkował koło kamienicy, w której mieszka Josh. Zayn zapłacił pospiesznie taksówkarzowi, pozostawiając spory napiwek i odbiegł w stronę doskonale widocznych drzew. Biegł może dwie minuty, a słońce prawie całkiem zaszło za horyzont.
I wtedy ją zobaczył.
Leżała na gołej ziemi. Jej głowa znajdowała się między dwoma zwiotczałymi różami. Ostatnie promienie słońca, padały na jej długie, falowane włosy. Zayn podszedł wolno, bojąc się ją wystraszyć jak gdyby była dzikim zwierzęciem, które gotowe jest uciec, wyczuwając niebezpieczeństwo.  Dostrzegł również, że ma otwarte szeroko oczy, a w rękach trzyma wazon, do którego kilkanaście dni wcześniej wsadził bukiet kwiatów kupionych dla niej. Nie rozumiał tego. Bał się tak patrzeć na nią, niemal wierząc, że jeśli tylko ją dotknie, ona zniknie. Wydawała się jeszcze bardziej delikatna i krucha niż zazwyczaj. Znowu poczuł znajomy ucisk w gardle. To Uczucie przypominało mu o swoim istnieniu. Jakby mógł o tym zapomnieć. Pokręcił głową i przykucnął obok dziewczyny.
- Hej, Jack. Wszystko w porządku? – niepewnie dotknął kciukiem policzka dziewczyny, pozbywając się przy tym śladu błota na jej idealnej twarzy. Nawet na niego nie spojrzała. Znieruchomiał przerażony nagłą wizja. Wyglądała jak martwa, pozbawiona życia. Nie, ona żyje, zganił się za ten pomysł. Wyraźnie widział jak jej klatka piersiowa opada i wznosi się rytmicznie. Po prostu… ten park, ta scena, ona, to wszystko dawało uczucie smutku i cierpienia. Śmierci. Wzdrygnął się.
- Chodź do domu. Proszę Cię, nie możesz tutaj leżeć – zadecydował. Schwycił ją w swoje ramiona i poniósł przez ciemniejące ulice Londynu. Jej ciało było takie zimne. Przyciskał ją mocno do siebie, jakby tylko w ten sposób mógł ją chronić.. Jack w dalszym ciągu ściskała kryształowy dzban. Zdawać by się mogło, że od tego zależy jej życie.
Zayn nie musiał używać kluczy. Drzwi były otwarte. Nie zdziwiło go to, Jack nie potrafi myśleć o takich drobiazgach. Postawił ją na kanapie w salonie i poszedł do kuchni, żeby przygotować dla nich gorącą herbatę.

Ośmielił się wrócić – wykrzyknęła Nicość.

Tak.

Nie zapominaj, że cię okłamał. Nie przebaczaj!

Ale… wrócił. Pomógł. Znowu – zaczęła się wykręcać. Nie chciała go oskarżać, to Ona to wszystko wymyśliła.

Zabił Nadzieję! – huknęła zaraz koło jej ucha, aż Jack się wzdrygnęła. Minęło tyle czasu, a Nicość dalej ją przerażała.

On był moją nadzieją.

Nie, nie, nie. Jesteś taka niemądra i ślepa. Słuchaj tego, co do ciebie mówię.

Jack mogła słyszeć, ale nie chciała słuchać. Złe szepty, złe. Czemu więc im ulegała?

Szła z wazonem w stronę źródła światła. Chwiała się, potykała. W miarę zbliżania się do pomieszczenia emocje Nicości, udzieliły się i jej. Co jeśli miała racje? To on ją niszczył, chciał zabić. Nie wiedziała, że ulega manipulacji Królowej. Robiła to, co tamta chciała.
Zayn odwrócił się, napotykając ciemny wzrok Jack. Niemal się przeraził na jej widok. Jej włosy były w nieładzie, pobrudzone, tak samo jak przetarta sukienka. W dłoniach nadal trzymała dzban. Co się dzieje? Przemknęło przez myśl chłopakowi. Nie zdążył zareagować, gdy Jack z niewyobrażalną dla niej siłą cisnęła wazonem jakby celowała w niego. Miał ochotę krzyczeć. Co to do cholery ma znaczyć? Naczynie pękło, pozostawiając po sobie tysiące maleńkich kawałków szkła. Naprawdę chciała w niego trafić?
- Co ty robisz? Jack, czy wiesz co właśnie zrobiłaś? – niemal na nią krzyczał. Był kompletnie zbity z tropu. Nie spodziewał się tego, nie od niej.
Docierał do niej głos Zayna, jednak zagłuszony. Czy to sprawka Nicości? To ona podsunęła jej ten pomysł.  Jack znowu zaczęła płakać.

Tak, wiem co robię, ale nie wiem dlaczego – chciałaby, żeby ją usłyszał i zrozumiał, żeby ją… przytulił.
- Nie wierzę. Jak mogłaś? Co ja ci zrobiłem? – kręcił z niedowierzaniem głową.
W jego oczach było widać tak wielki ból, że dziewczyna chciała wrzeszczeć. Nie chciała go ranić.

Lecz powiedział, że tamta róża jest taka jak ona. A teraz kwiat nie istnieje. Co miała sobie pomyśleć? Chciał tego samego dla niej?

Nie, Zayn, to nie tak – zapewniała w duszy, zimna na zewnątrz.
Zayn dostrzegł jej łzy i czuł się jakby ktoś dźgał go prosto w serce. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie i tłumaczenie Josha, że ona jest chora. Ostrzegał go, ale on nie posłuchał. Jednak teraz zadając sobie pytanie, czy dałby radę o niej zapomnieć, pewien był odpowiedzi. Nie, to niemożliwe. Zostanie tutaj, nawet jeśli ona tego nie chce. Podszedł do niej szybko, zanim zdążyłaby zareagować i mocno ją objął.
- Nie zostawię cię, nigdy. Nie ważne, co zrobisz, nie pozbędziesz się mnie – szepnął jej do ucha. Napotkał wzrok Jack. Tym razem był inny od tego sprzed kilku minut, jakby cieplejszy. Czuł całym sobą, że ona próbuje mu coś przekazać, starał się odczytać więcej z jej twarzy, ale było to niemożliwe. Szarpnęła się w jego ramionach, więc ją puścił. Jack pobiegła na górę, a on za nią.
Wpadł do jej pokoju i zastał ją siedzącą nad jakąś kartką. Zaświecił światło, po czym podszedł
i nachylił się w tamtą stronę. Kolejna wiadomość od Jack. Poczuł ucisk w żołądku.
- Róże, miały być bezpieczne – przeczytał i nagle doznał olśnienia. To o to jej chodziło. Czy to możliwe, że tak dobrze pamiętała każde jego słowo? Zayn zamarł, uświadamiając sobie, ile rzeczy jej powiedział. Czy ona jest tego wszystkiego świadoma?
- Jack, kwiaty nie są wieczne. Nic na tym świecie nie może istnieć bez końca. Nie mam na to wpływu, zrozum – popatrzył na nią i jeszcze raz na kartkę. – Może one już zwiędły, ale ty  będziesz bezpieczna, obiecuję.
Zayn starał się odrzucić teraz myśli o tym jak mimo wszystko pięknie wyglądała. Jak jej oczy były pełne emocji. Sposób w jaki na niego patrzyła był dla jego serca nie do zniesienia. Tak bardzo pragnął ją teraz pocałować. Gdyby mogła się do niego odezwać. Choć jeden, jedyny raz. Uczynić znak.
Nachylił się jeszcze  bliżej.
- Kocham cię – szepnął, lekko zawstydzony i zarówno zdziwiony własną śmiałością. Przyznał to na głos. Przestał ukrywać to przed nią i przed samym sobą. Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka. Czuł na sobie spojrzenie tych cudownych oczu. Nie mógł uwierzyć, że taka dziewczyna jak ona jest chora psychicznie.
- Dla mnie jesteś zdrowa. Idealna – szepnął. Wyglądała teraz tak normalnie. Zbliżył swoją twarz do jej. Być tak blisko, kogoś kogo się kocha. Znowu poczuł tę nieprzepartą chęć pocałowania Jack.
Nagle jego telefon zaczął wibrować. To go wybudziło  z transu w jakim się znalazł. Wstał gwałtownie i odszedł kilka kroków od Jack. Zanim odebrał, spojrzał na dziewczynę, która skubała teraz krańce swojej sukienki. Potrząsnął głową i nacisnął zieloną słuchawkę.


Brunetka poczuła, że Nadzieja jednak żyje i… Miłość też. Spojrzała na chłopaka, który jako jedyny potrafił dotrzeć do prawdziwej Jack i znowu poczuła to uczucie, na które jej serce aż zatrzepotało.

     




*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Dziękuję Wam za te wszystkie komentarze! Ogromnie się cieszę, bo już myślałam, że po prostu zablokuję lub usunę bloga, bo naprawdę nie mam siły i ochoty publikować coś bez odzewu ze strony ponad 60% czytelników. Od razu odpowiadam na pytanie, które pojawiły się pod ostatnim postem. Tak, czytam wszystkie Wasze opinie ;) Gdybym tego nie robiła, to nie prosiłabym Was o nie. I tak, sama rysuję rysunki, które się tu czasem pojawiają. Mam nadzieję, że nowy rozdział też się spodoba i że podzielicie się ze mną wrażeniami. Co nowego pojawiło się ostatnio na IWTBTS:
Druga wersja zwiastuna, jeśli jeszcze ktoś nie oglądał, to zapraszam :) 

   
Pojawiła się także po prawej stronie możliwość tweetowania na temat opowiadania, więc jeśli macie ochotę napisać coś na temat IWTBTS, to zachęcam.
Dziękuję również za 128 obserwatorów! Zachęcam również do czytania "Informacji" powyżej, bo tam często dopisuję różne rzeczy :) Do następnego rozdziału!
Pozdrawiam
A.