poniedziałek, 11 sierpnia 2014

13. Biała kartka

Josh był zazdrosny. Jeden tak wielki, a zarazem tak dziecinny powód jego złości na Zayna. Wszystkie odczucia zawarte w tym właśnie słowie: zazdrość. Czuł się głupio, widząc, że zachowuje się jak małe dziecko, które nie potrafi pomyśleć logicznie. Tłumaczył sobie na różne sposoby swoje wybuchy i przez chwilę doszedł ze sobą do ładu,  myśląc o tym w następujący sposób:
Kiedy ktoś zostanie rodzicem, z całego serca chce, żeby inni interesowali się jaki kolor oczu ma niemowlę, w co zostało ubrane po raz pierwszy, jaka jest jego ulubiona zabawka, za czym nie przepada, a co lubi robić. Jednak sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy ktoś rzeczywiście okazuje zainteresowanie, ale… zbyt duże. Pewnego dnia odwiedza ich sąsiadka z naprzeciwka i bierze po raz pierwszy dziecko w swoje ramiona. Wszystko wygląda dobrze, dopóki rodzic nie uświadamia sobie, że jego własna córka, czy jego własny syn zachowuje się jakby wolał tę kobietę od własnej rodziny. Nawet jeśli sąsiadka jest miła i lubiana. Nawet jeśli dziecku nic nie grozi. Nawet jeśli, do cholery, ono dobrze się bawi w jej towarzystwie, uczucie jakie w tamtej chwili pojawia się w sercu, obojętnie, matki czy ojca jest zawsze takie samo.  Zazdrość.
Josh nie miał dziecka, ale miał Jack.
I nie miał nadopiekuńczej sąsiadki, ale miał Zayna.
Siedział na krześle szpitalnym ze zwieszoną głową, wybijając stopą tylko jemu znany rytm. Co chwila podnosił wzrok, który następnie kierował na łóżko, gdzie leżała cicho śpiąca Jack. Mała, bezbronna, krucha. Po raz pierwszy nie wiedział, co byłoby dla niej lepsze.

***
Zayn wyciągnął klucze z wewnętrznej kieszeni kurtki. Przez chwilę wahał się, czy nie przesadza. Wprawdzie Josh mu zaufał, pozwolił na swobodny dostęp do mieszkania, ale czy on tego nie nadużywa? Mimo wątpliwości pchnął drzwi i znalazł się w środku,  gdzie panowała zupełna ciemność. Wyciągnął telefon i w miarę możliwości, oświecił nim pomieszczenie. Szybko odnalazł włącznik, a światło rozlało się po holu, tworząc znacznie przyjemniejszy obraz niż wydawało się chwilę wcześniej. Zayn nie fatygował się ze ściąganie butów, tylko ruszył prosto do pokoju dziewczyny. Kiedy wchodził po schodach, przypomniał sobie, gdy pierwszy raz zobaczył Jack. Moment, w którym poczuł strach na jej widok. Wtedy, przy oknie. Nie wiedział jeszcze, co szykuje dla niego los, ani co stanie się, jeśli za bardzo się zaangażuje. Teraz jest tu. Lata po szpitalu i obcym domu. Sam, z własnej nieprzymuszonej woli. Następny na liście dowód na to, że kompletnie zwariował… na jej punkcie.
Wszedł do pokoju, który wydawał się tętnić własnym życiem. W głowie Zayna pojawiła się komiczna i zarazem przykra myśl, że to pomieszczenie wydaje się bardziej wypełnione energią niż jego właścicielka. Przebiegł wzorkiem po łóżku, krześle, szafie, półkach na książki, wszystko tak jak zawsze. W identycznym układzie, przykryte cienką warstwą kurzu. Chłopak przeszedł przez połowę pokoju i stanął przed drzwiami szafy. Czuł, jakby miał zaraz bezwzględnie i ostatecznie naruszyć prywatność dziewczyny. Odetchnął głęboko, przestąpił z nogi na nogę i w końcu sięgnął ręką, otwierając drzwiczki szybkim ruchem. Nie tak wyobrażał sobie zawartość szaf kobiet. Garderoba była zapełniona może w jednej trzeciej. Głównym elementem ubioru Jack, wydawały się zdecydowanie za duże swetry lub sukienki, wykonane z delikatnych materiałów. Wyglądało to tak, jakby dwie osoby naraz, kupowały jej ubrania całkiem do siebie niedopasowane. Rezultatem było to, że Jack albo wygląda jakby za oknem miała zaraz rozpętać się zamieć, albo jak ktoś, kto urwał się z nad morza w środku lata. Jednak Zayn o to nie dbał.  Miał gdzieś, co miała na sobie. Nie w tym rzecz. Nie na tym mu zależało. Wybrał trochę ubrań, które uważał, że mogą się przydać. Z szafek położonych obok, wyciągnął kilka innych przedmiotów. Przed jego głową tworzyła się dość sporej wielkości górka. Już miał się poddać i odłożyć połowę z tych rzeczy, ale zrezygnował z pomysłu, bojąc się, że czegoś jej później zabraknie. Przemierzył już większą część pokoju, gdy zauważył, że nie daleko szafy zgubił parę skarpetek. Odwrócił się, lecz nie dane mu było dojść do tego miejsca, ponieważ ledwo co zrobił dwa kroki, potknął się i wylądował z impetem na podłodze, rozsypując na cztery strony świata dobytek Jack.
- Psiakrew! Co to ma być?! – wykrzyknął, widząc przyczynę jego upadku. Między butami bruneta leżał drewniany klocek, który po uważniejszym zlustrowaniu, okazał się częścią podłogi. Zayn zrzucił z siebie szary sweter i nachylił się, by podnieść przedmiot. Drewienko było małym, zadziwiająco lekkim prostopadłościanem. Chłopak szybko odnalazł dziurę w podłodze po brakującym elemencie i już miał wsunąć tam felerny kawałek, gdy zobaczył coś nadzwyczajnego. Z dziury wychynął fragment białej kartki. Zayn schylił się jeszcze bardziej i spróbował to wyciągnąć. Nie udało się. W ręce został mu kawałek papieru i nic więcej. Zacisnął zęby, zastanawiając się, czy warto się tym bawić. Jakby na zawołanie przypomniały mu się chwile, kiedy wątpił w znaczenie szczegółów, a przecież w przypadku Jack, to właśnie drobne rzeczy miały najpotężniejszą moc. Ponownie sięgnął do podłogi, gdzie mały kwadrat złożony normalnie z pięciu, a teraz z czterech drewienek, skrywał jakąś tajemnicę. Kiedy znowu włożył tam rękę, okazało się, że sprawa była dziecinnie prosta. Wystarczyło delikatnie podważyć wybrany fragment, a sklejone ze sobą prostopadłościany odsłoniły kartkę, zapisaną znajomym pismem – pismem Jack. Gwałtownie sięgnął po kwadracik papieru i trzymał go teraz w drżących rękach. W obawie, że zaraz roztarga ten mały cud, położył go płasko na dłoni i przeczytał:
 „ Jack. 19 lat. Mama, tata nie żyją. Babcia też. ” Zayn potarł czoło i odłożył kartkę. Dreszcze ekscytacji przebiegł jego ciało. Teraz szukał po całej podłodze. Chciał jeszcze coś znaleźć, być bliżej niej. Odkryć wszystkie jej tajemnice. Rozwalał podłogę, kawałek po kawałku. Teraz rozumiał po co Jack był scyzoryk. Sam, nie używając niczego do podważania, po kilku minutach zobaczył jak z palców zaczyna lecieć mu krew. Jednak opłacało się, gdyż przeczucie go nie myliło. Znalazł więcej zapisków, które zbierał w kupkę. Dwie, cztery, osiem. Im dalej zaglądał, tym mocniej biło mu serce. Z każdą kartką, marzył, żeby znaleźć na niej swoje imię. Cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że dostrzega go ze swojego świata, dostępnego tylko dla niej. Zachłannie zbierał wszystko i nie minęło pół godziny, a pokój wyglądał, jak po przejściu trąby powietrznej. Nie dość, że ubrania Jack leżały porozrzucane, to teraz wszystko wypełniały drewniane klocki, tworzące jeszcze godzinę temu podłogę. Zayn w końcu zatrzymał się. Oddychał szybko i płytko, jak po długim, męczącym biegu. Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się teraz, zupełnie prawdziwe. Zakrwawione i bolące palce, wytarł o koszulkę i podszedł do zapisanych kartek, które skrywały nowe wiadomości od Jack.
„Josh, jest kuzynem. Mieszkam z nim w Londynie.”
„Babcia Clair, Josh, Rose, Thomas, Ciocia Linda, Henry, Wujek Luke, Julian”
„To Ona niszczy wszystko i nie pozwala być zdrowym. Nienawidzę tego.”
„Chcę przestać Jej słuchać. Jest trudno.”
„Mało czasu. Josh tego nie dostrzega.”
„Widzę, jak się martwią. Czuję ich powagę, i skupienie, i smutek. Nie mogę nic zrobić. Pomocy!”
Zayn zastanawiał się, kiedy ona to wszystko pisała, a następnie chowała. Jak mogli tego nie zauważyć? W pewnej chwili jego wzrok natrafił na kartkę, której treść wydawała się poruszać jego temat.
„Mały Książę. Miałam 9 lat, kiedy przeczytałam to po raz pierwszy. Miałam 19 lat, kiedy ktoś przeczytał mi to po raz pierwszy.”
Znowu kilka kartek poświęconych „Jej”, czyli czemuś, czego Zayn nie rozumiał, a następnie kolejny zapis, który sprawił, że serce chłopaka mocniej zabiło.
„Zayn jest… Zayn  j e s t .”
Rozum krzyczał: „Tylko tyle?”, natomiast o wiele głośniejsze serce wołało: „Aż tyle!”
Znak. Tego potrzebował. Ostatnimi czasy, czuł przygnębienie, świadomość, że może wcale nie jest taki potrzebny, jak mu się wydaje. Nie miał pewności, czy Jack go zapamiętała, czy zna jego imię, wygląd, głos. Jednak teraz…  teraz był pewien, że gdzieś tam głęboko w jej sercu, znajduje się miejsce przeznaczone dla niego. Może jest to tylko mała część, kącik, w który ledwo da się wcisnąć, ale dawało mu to nadzieję i to było w tej chwili najważniejsze. Wierzył, że mu się uda. Jack czuje się lepiej, robi rzeczy, o których jej rodzina nawet nie marzyła. Odtwarza wspomnienia. Jest coraz bardziej obecna w tym realnym świecie. Jedyne co martwiło teraz Zayn’a była ta tajemnicza osoba, o której pisała Jack. Kim była, a co ważniejsze, czy stanowiła zagrożenie dla dziewczyny? Nie miał pojęcia o co może w tym wszystkim chodzić. Przecież z tego co wiedział, nikt jej nie odwiedza oprócz rodziny i jego samego,  a był przekonany, że to nie o nich pisała. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk klaksonów za oknem. Spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami i zorientował się, że spędził tu ponad dwie godziny. Zaklął i wstał, czując odrętwienie, bo zbyt długim siedzeniu. Rozejrzał się i znowu wyrzucił z siebie kilka przekleństw.
- Zabije mnie, jak nic! – Potrząsał nerwowo głową, zbierając szybko rozrzucone przedmioty. Przez kilka minut szukał szczoteczki do zębów, która, jak się okazało, wpadła pod półkę z książkami. Wszystkie rzeczy wraz z nowym odkryciem w postaci białych, zapisanych kwadracików, spakował do torby, którą znalazł w schowku na dole i ostatni raz się obejrzał, sprawdzając, czy nigdzie nie zostawił włączonego światła.
Zamknął za sobą drzwi, czując, że tym samym otwierają się przed nim kolejne, tyle że do serca Jack. Wsiadł do zamówionej wcześniej taksówki, torbę położył obok siebie. Minęła może minuta lub dwie, a Zayn z powrotem miał w rękach kartki, które czytał wciąż na nowo.
„Znajdę sposób, żeby Cię z tego wyciągnąć. Zobaczysz” pomyślał i spojrzał przez okno na świat zupełnie nieświadomy jego przeżyć.

***
Josh ocknął się w momencie, kiedy ktoś szarpnął go za ramię. Otworzył oczy, dopiero po chwili uświadomiwszy sobie, iż musiał zasnąć. Przed nim stał rozgorączkowany Zayn, który wpatrywał się w niego z taką intensywnością, że Josh poczuł się nieswojo.
- No? – zapytał, ziewając i kątem oka spoglądając na Jack.
- Proponuję, przynajmniej tymczasowy, rozejm – rzucił chłopak i postawił torbę w nogach szpitalnego łóżka. – Znalazłem coś, co w jednej chwili wybije ci z głowy odsyłanie jej gdziekolwiek.
Jego głos brzmiał tak pewnie, że Josh od razu wziął na poważnie słowa bruneta. Wyprostował się w krześle i skinął głową, żeby przyjaciel kontynuował.
- Masz. – młodszy chłopak podał plik karteczek Joshowi, któremu wystarczyło jedno spojrzenie, i tak jak poprzednio Zayn, od razu zorientował się, czyja to była własność. Kilka minut później dziękował Bogu, za człowieka opartego teraz o framugę drzwi i uśmiechającego się od ucha do ucha.
- To jest… - zaczął, lecz nie mógł ubrać w słowa tego, co właśnie czuł. Odczekał jeszcze chwilę i spróbował ponownie. – Przepraszam, Zayn. Nie wiem już, który to raz, ale cię przepraszam. Jestem takim cholernym egoistą, a to wszystko tylko dzięki tobie. Nie mam co do tego złudzeń.
Odstawił kartki na półkę obok, podszedł do przyjaciela i mocno go uściskał. Stali tak poklepując się wzajemnie po plecach i śmiejąc się radośnie. W końcu Zayn się odsunął i trochę spoważniał.
- Josh, wiem, że tobie się to nie podoba, ale ja naprawdę coś do niej czuję. I przysięgam, że w końcu będzie taki dzień, kiedy usłyszysz jej śmiech, a ona, jeśli mi się poszczęści powie: „ Zayn, ty pieprzony idioto, przestań się wreszcie na mnie gapić!”. Na co ty i ja wybuchniemy śmiechem, bo oboje wiemy, że to niemożliwe. Jest zbyt idealna, żeby móc oderwać od niej wzrok. – Josh, słysząc to poczuł znowu ukłucie zazdrości, jednak już nie tak silne, jak kiedyś. Dzięki Zaynowi, Jack zdrowiała i jeśli jego miłość ją uleczy, to mógł jedynie mieć nadzieję, że ona kiedyś to odwzajemni. Uśmiechnął się do chłopaka.
- Czas na zmiany, co? – odezwał się i odwrócił się w stronę leżącej Jack, która oddychała równomiernie okryta cienką kołdrą. Wyglądała teraz tak spokojnie, jakby w życiu nie doznała żadnego cierpienia.
- Nie inaczej. – Usłyszał odpowiedź.



*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

1. Jak widać nawet wakacje, a co związane z tym, większa ilość czasu, nie zmotywowały mnie do szybszego napisania rozdziału, co przyznaję z niemałym wstydem. Może to już będzie taka tradycja, że pod każdym postem znajdzie się choć jeden raz słowo: Przepraszam? No bo... PRZEPRASZAM. Zwłaszcza tych, który tak bardzo wyczekują kolejnych rozdziałów, którzy komentują, zadają pytania, starają się mnie zmotywować. Planowałam napisanie rozdziału na rocznicę bloga, ale się nie udało. Kolejny powód do wstydu. Czuję, że już nie idzie mi tak dobrze z tym opowiadaniem. Co zresztą widać po spadku Waszych komentarzy. Bo jak to inaczej wytłumaczyć? Chyba tylko tak, że zawaliłam sprawę.
2. Chciałam Wam jakoś zrekompensować te długie przerwy między rozdziałami i myślałam (jeśli bylibyście zainteresowani czymś takim), żeby zrobić mały konkurs i wylosować między Wami 2 lub 3 osoby, którym wysłałabym któreś z moich rysunków IWTBTS (wiem, że nie są najlepsze, ale rysowane z myślą o tym opowiadaniu i o Was) + podziękowania pisemne ode mnie. Nie wiem, czy to coś fajnego, czy raczej Wam się nie spodoba. W każdym razie dajcie znać w komentarzach, czy mam to organizować :)
3. Chciałabym Was serdecznie zarposić na bloga mojej siostry, który ostatnio reaktywowała. Jest to ff głównie o Niallu. Po krótce opowiada o jego relacjach z dziewczyną, którą potrącili wraz z Lousiem i przez to straciła ona czucie w nogach. Nie polecam Wam byle czego, bo nawet jeśli to moja siostra, to gdyby pisała kompletne badziewie w życiu bym o tym nie wspomniała, a jeszcze lepiej! Nie przyznawałabym się, że to moja rodzina :P Także zachęcam, bo WARTO!! Ja sama jestem zakochana w tym fanfiction ♥


To tyle na ten raz!
Pozdrawiam
A.