sobota, 17 października 2015

20. Taniec

Przez dwa dni nic się nie działo, a raczej, nie działo się nic odbiegającego od normy. Niall i Zayn czerpali pełnymi garściami z wolnego czasu. Większość dnia spędzali na dworze, czy to grając w piłkę nożną, czy czytając książkę w cieniu drzew. Często wybierali się na długie spacery po okolicy, podczas których rozmawiali na wiele tematów, dotyczących ich samych, jak i tego, co się działo wokół nich. Obydwaj byli wdzięczni za te chwile, dzięki którym mogli oderwać się od natłoku zajęć i myśli, jakie towarzyszyły im w wielkim mieście. Tutaj wszystko robiło się spokojnie. Wstawało się rano, ale wypoczętym. Jadło się śniadania, obiady i kolacje bez pośpiechu, bez przytupywania nogą ze zdenerwowania. Zayn w ostatnich dniach myślał o tym, jak śmieszny jest człowiek i jego postawa do życia. Dążysz do czegoś, a kiedy w końcu to nastąpi prędzej czy później osiągniesz swoje „dość", swoje „nie mogę dłużej tego robić" i pragniesz ponownie powrócić do tego, co było przedtem. Chłopak pomyślał o Jack i czy kiedyś w jego głowie pojawi się słowo „dość". Nie mógł zaprzeczyć. Nie znał przyszłości i nie znał na tyle dobrze siebie, żeby przewidzieć, jakim będzie człowiekiem za jakiś czas. Jednak gdy tylko pomyślał o pozostawieniu dziewczyny, uderzyło go to do tego stopnia, że poczuł się winny rozważaniu takiej możliwości. Dzisiaj był tutaj i ona była tutaj. Jutro podejmą od nowa tę decyzję. I pojutrze. Nie wiąże ich żaden kontrakt. W każdej chwili, któreś mogłoby się poddać, ale od tylu miesięcy trwali w tym mechanizmie zależności, że niewyobrażalne byłoby przerwanie ich relacji.
„Od czegoś takiego nie da się już uciec" pomyślał. I miał dużo racji.

Czuła się n a p r a w d ę dobrze. Mogła bez przeszkód myśleć. Oddychała wolnością. Powietrze wydawało jej się czystsze i bardziej orzeźwiające. Barwy wokół niej z każdym dniem stawały się intensywniejsze. Dźwięki nabierały ostrości i wyrazistości. Jack po wielu latach snu w końcu otworzyła szeroko oczy.
Wyszła z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Była ubrana w niebieską sukienkę z kołnierzykiem, uszytą z lekkiego i miłego w dotyku materiału. Na to włożyła trochę za luźny bordowy sweter, który znalazła w swojej walizce. Na nogach miała białe rajstopy. Już dawno powinny zostać wyrzucone z powodu kilku dziur widocznych na materiale, lecz nikt tego nie zrobił. Rodzina wiedziała, że to była jedna z ostatnich rzeczy, które Babcia dała Jack przed śmiercią. Zeszła po schodach, trzymając się bogato zdobionej drewnianej poręczy. Przeszła przez szeroki korytarz, przystając przy drzwiach prowadzących do salonu. Dziewczyna przez chwilę przysłuchiwała się odgłosom dochodzącym z pokoju. W środku Niall oglądał telewizję, jak zwykle zapominając o reszcie świata. Jack wiedziała, że godzinę temu Tiffany pojechała razem z Zaynem zrobić zakupy. Obowiązki opiekuna nad dziewczyną, przejął zatem blondyn. Gdyby tylko Niall wyszedł w tamtej chwili z pokoju, zobaczyłby lekki uśmiech na twarzy Jack Lawrence. A gdyby już naprawdę dobrze się jej przyjrzał, odkryłby, że jest to uśmiech ironiczny. A gdyby umiał połączyć fakty, zrozumiałby, że aby przywołać na twarzy taki grymas, trzeba najpierw coś p o c z u ć. A gdyby był Zaynem, doceniłby ważność tego małego elementu, który dla niej był wielką zmianą. Lecz Niall nawet nie odwrócił głowy, co dopiero mówić o analizie wyrazu jej twarzy. Jack ruszyła do wyjścia. Przyjrzała się butom ułożonym w szeregu nie daleko drzwi. W końcu wybrała te, które wydawało jej się, że miała poprzedniego dnia. Kiedy czarne półbuty znalazły się już na stopach dziewczyny, nacisnęła klamkę. Drzwi pozostawały zamknięte. Spojrzała na mechanizm zamka i przekręciła jedyny wystający element. Za drugim razem otworzyła się przed nią zielona przestrzeń ogrodu. Wyszła na zewnątrz, odgarniając włosy z czoła. Powietrze było rześkie, słońce delikatnie ogrzewało twarz dziewczyny. Ciepły wiatr niósł ze sobą intensywny zapach wilgoci. Jack nawet nie przejęła się otwartymi drzwiami, po prostu poszła przed siebie.

Niall popatrzył na zegarek. Zaraz potem zaklął. Wstał szybko z fotela, wyłączył telewizor i pobiegł na górę, zmierzając do pokoju, w którym gościła Jack. Zapukał raz i drugi, w końcu zdecydował się wejść. Kiedy szybko omiótł wzrokiem pomieszczenie, nie zajęło mu długo dojście do wniosku, że czegoś w nim brakowało. Czegoś istotnego. Kogoś.
- Cholera – przełknął ślinę. – On mnie zabije.

 

***
Zajęło mu kilka minut zabranie komórki, odnalezienie kluczy, założenie kurtki i butów oraz zamknięcie domu. Kolejne upłynęły na przekonaniu samego siebie, że jego obowiązkiem jest powiadomić o zdarzeniu Zayna. Biegając od jednego krańca podwórka do drugiego, obgryzał paznokcie, zastanawiając się, co powiedzieć przyjacielowi. W końcu odetchnął głęboko i wybrał numer.
- Niall, co tam? – usłyszał przyjazny ton bruneta i jeszcze bardziej się zestresował. Podskakując przez chwilę w miejscu, cały czas lustrował otoczenie, licząc, że jakimś cudem Jack pomacha do niego zza drzewa.
- No właśnie wynikła taka sprawa – zaczął. Był cały czerwony ze stresu i wstydu. – Zgubiłem Jack.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła na chwilę cisza, jakby Zayn potrzebował więcej czasu na przetworzenie tej informacji.
- Zgubiłeś… - jęknął brunet. – Niall, jak to? Miałeś jedną robotę! Pilnowanie dziewczyny, która przez dziewięćdziesiąt procent czasu w ogóle nie wychodzi z pokoju!
- Najwyraźniej postanowiła wcielić życie pozostałe dziesięć procent – zażartował chłopak słabym głosem. Znowu cisza. Odchrząknął.  – Przeszukałem teren wokół domu, ale nigdzie jej nie ma. Co mam robić?
- Szukaj dalej, co się głupio pytasz. Wrócimy z Tiffany, jak najszybciej się da. Zastanów się, gdzie mogła pójść, wołaj ją i dzwoń, jeśli coś się zmieni. – Nie czekając na potwierdzenie ze strony blondyna, Zayn rozłączył się.
Niall włożył telefon do kieszeni i obrócił się wokół własnej osi. Jak miał znaleźć Jack w tej cholernej dziczy? Nagle zielone połacie, nie wydawały mu się już wspaniałe, lecz niebezpieczne i pełne zakamarków, w których mogłaby się skryć dziewczyna.
- Za co? Za co mnie to spotyka? – mamrotał w miarę, jak zbliżał się do najbliższego skupiska drzew. Przekroczył granicę lasu i zaczął wykrzykiwać jej imię. Szedł tak przez kilka minut, aż wreszcie coś przyciągnęło jego uwagę. Zatrzymał się gwałtowanie i wytężył słuch. Tak, z oddali dochodził przytłumiony dźwięk muzyki. Niall obrał nowy kierunek i ruszył w tamtą stronę. Szedł tak przez kilka minut, aż nowy bodziec, sprawił, że znowu się zatrzymał. Tym razem usłyszał dźwięk łamanej gałązki. Przeszedł kilka metrów, zbaczając w prawo od wcześniej obranej trasy i tak natknął się na małą polanę. Był to bezdrzewny skrawek zieleni, upstrzony kilkoma polnymi kwiatami, na środku, którego leżał zwalony, stary pień. Jednak co najbardziej interesujące, na tym właśnie pniu stała smukła istota o długich, potarganych przez wiatr włosach, która delikatnie poruszała kończynami w rytm odległej muzyki. Chłopak zapatrzył się przez chwilę na ten surrealistyczny obrazek. Dopiero po chwili oderwał oczy od dziewczyny i wyjął telefon, ponownie wybierając numer przyjaciela.
- Znalazłeś ją? – usłyszał głos.
- Tak – szepnął, znowu spoglądając na Jack, która jeszcze nie dostrzegła jego obecności, a przynajmniej nie dawała tego po sobie poznać. – Znalazłem ją na polanie w lesie, jakieś kilkaset metrów od domu.
- Czemu szepczesz?
- Zayn, wydaje mi się, że ona tańczy – Niall przekrzywił lekko głowę, próbując poddać ocenie sytuację.
Brunet nie potrafił znaleźć słów, aby sensownie na to odpowiedzieć.
- Co mam robić? – spytał Irlandczyk. Nie wiedział, czy lepiej będzie pilnować jej z odległości, czy po prostu do niej podejść.
- Nie wiem – usłyszał cichy głos Zayna. – Za kilka minut będziemy na miejscu.
- Powiedz mi, co mam robić, proszę cię, przecież ja jej praktycznie nie znam. Jak mam się zachować? – Niall zaczął panikować. Wizja czekania nawet tych kilku minut na przyjazd Zayna, w czasie, gdy tutaj może się zdarzyć cokolwiek, napawała go przerażeniem. Po raz pierwszy poczuł strach tego rodzaju, strach, towarzyszący odpowiedzialności za bezbronna istotę.
- Zatańcz z nią – usłyszał krótką odpowiedź.
 
- Jack!
Usłyszała czyjś głos. Podniosła głowę i ujrzała blond czuprynę i uśmiechniętą, przyjazną twarz.
Niall. Znała go. Ucieszyło ją to tak bardzo, że posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. Teraz należał do jej Pamięci, którą w końcu zaczynała kontrolować.
 
Niall zrozumiał, jak bardzo bał się do tej pory dziewczyny, właśnie teraz, kiedy uśmiechnęła się do niego, a z serca spadł mu ciężar wielkości głazu. Czuł jak szybko bije jego serce. Jednak widok Jack, całkiem inny niż podczas jazdy samochodem do Goodwood, pozwolił mu trochę się odprężyć. Chłopak odwdzięczył się jej uśmiechem.
 
Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Czy mogę prosić cię do tańca? – To pytanie padło niespodziewanie z ust chłopaka. Jack przymknęła na chwilę oczy. Jakie skojarzenia niosło ze sobą słowo „taniec”? Pamiętała tańczącą Nicość, ale… miała jeszcze jedno wspomnienie. Obraz tańczących i roześmianych rodziców pojawił się w jej umyśle, przyćmiewając swoim blaskiem czarną aurę wspomnień o Nicości. Pamiętała, jak siedziała w fotelu, obserwując szczęśliwą parę, która świętowała swoją rocznicę ślubu. Przyklaskiwała im co jakiś czas, a oni śmiali się jeszcze bardziej. Byli szczęśliwi. Jack też była.
Otworzyła oczy i położyła rękę na dłoni Nialla.
 
W tej części lasu, muzyka, która wcześniej wydawała się przytłumiona, tutaj była o wiele wyraźniejsza. Niall miał wrażenie, że kojarzy wygrywaną melodię. Była to jakaś subtelna ballada, która nie wiadomo czemu skojarzyła mu się z jego mamą. Może to fakt, że miał zamiar tańczyć, czego nauczyła go właśnie ona lub to, iż lubiła płakać przy smutniejszych kawałkach. Było to w tamtej chwili zupełnie nieważne. To co się liczyło, to fakt, że znowu poczuł się, jakby był małym dzieciakiem, a ta muzyka otulała go i uspokajała, niczym matka każdej nocy przed zaśnięciem. W tamtej chwili, oboje zanurzeni we własnych wspomnieniach, zaczęli tańczyć. Niall trzymał mocno dłoń dziewczyny, drugą kładąc na jej plecach. Robił delikatne kroki, aby Jack nadążała. Będąc tak blisko niej, słyszał jej równy oddech. Właśnie wtedy, kiedy tańczyli  samotnie w cieniu drzew, w końcu zrozumiał Zayna. Zrozumiał jego miłość.



***
Zayn zostawił wszystko i pobiegł prosto do drzew, piętrzących się na skraju północnej części ogrodu Tiffany. Biegł, ile sił w nogach. Nie wiedział, gdzie dokładnie są, ale nie potrafiłby spokojnie iść. Z łomoczącym sercem przebiegał kolejne metry, aż w końcu musiał przyznać, że się zgubił. Zadzwonił do Nialla, niecierpliwie, drapiąc się po brodzie.
- Idę do was, tylko nie wiem, gdzie dokładnie jesteście. Zawołaj mnie, kiedy się rozłączę – powiedział na wstępie.
- Dobra – odrzekł tamten.
Przez kilka sekund panowała nieznośna cisza i nagle usłyszał głos Nialla. Szybko przemierzył dzielącą go odległość od polany i zatrzymał się, ciężko oddychając, kiedy dotarł do celu. Zobaczył przyjaciela i Jack, tańczących razem wśród cichego akompaniamentu delikatnej melodii. W mieście odbywał się dzisiaj festiwal muzyki, o którym wspomniała mu Tiffany w drodze do sklepu. Aż stamtąd, dźwięki niosły się do tego cichego zakątka. Zayn przygryzł wewnętrzną stronę policzka, bez względu na wszystko, czując ukłucie zazdrości. Wiedział, że Niall niczemu nie był winny. To było bezwarunkowe. Zdecydował się do nich podejść. Niall zauważył, jak się zbliża, więc zatrzymali się. Brunet podszedł do przyjaciela i szepnął mu coś do ucha. Tamten tylko skinął kilka razy głową, uśmiechnął się i puścił dłoń dziewczyny, żegnając ich krótkim „do wiedzenia”.

Stał przed nią. Miał na sobie czarną koszulę i tak samo ciemne spodnie. Jednak nie przeszkadzało jej to, ponieważ wiedziała, że jego serce ma najpiękniejsze kolory świata. Kosmyki jego włosów opadały nisko na czoło, nachodząc na jego gęste brwi. Spojrzenie brązowych oczu, zatrzymało się na jej twarzy. Uchwyciła się, więc tego wzorku. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, a przez umysł Jack przebiegały kolejne obrazy. Tym razem dotyczyły Zayna i pozwoliły dostrzec dziewczynie, jak wiele ten chłopak dla niej zrobił. Ten obcy chłopak, który pewnego dnia postanowił jej pomóc. Tak po prostu. Nie wiedziała, dlaczego, ale była wdzięczna, że to był właśnie on, on, który odezwał się do niej, siedzącej przy oknie, zaraz przed tym, jak zemdlała. Kiedy odzyskała przytomność, już wtedy czuła, że coś się zmieniło. Było inaczej. Pamiętała jego głos.

- Dlaczego akurat teraz? – zapytał, zmniejszając dystans między nimi. – Co się zmieniło?
Chłopak usilnie próbował znaleźć odpowiedź w nieprzeniknionym spojrzeniu dziewczyny. Próbował pojąć ten system, w którym istniała i działała Jack, ale nie mógł. Nie potrafił przewidzieć, kiedy coś się wydarzy, czy to będzie dzisiaj, jutro, za tydzień, czy może jakiś przełom zdarzył się trzy dni temu, a on to zignorował lub w ogóle przeoczył. Jack była zagadką, której rozwiązania nie poznał jeszcze nikt. Może takie nie istnieje, a może jest za trudne dla normalnego człowieka. Nie ważne, która z tych odpowiedzi była prawdziwa, jedyne co się liczyło to to, że z każdym dniem ta zagadka o błękitnych oczach coraz częściej wysyłała wskazówki. Dzięki temu Zayn nie tracił nadziei. Liczył dni do poznania długo skrywanego rozwiązania.
- Zatańczmy – powiedział jej wprost do ucha, chwytając zimne jak kamień ręce dziewczyny.
Skinęła głową, a Zayn nie mógł uwierzyć, ile razem przeszli i ile razem osiągnęli. Wiedział, że Jack go słyszy i rozumie, zawsze w to wierzył.
Sceneria pozostała ta sama. Zielone, gęsto rosnące drzewa osłaniały ich przed ciekawskim spojrzeniem świata. Byli zamknięci w swojej małej przestrzeni, wolno krążąc wokół polany. Wiatr porywał kosmyki ich włosów na boki, jakby usilnie chciał im towarzyszyć w tej chwili. Wygrywana muzyka, gdzieś daleko przez kogoś, kto nieświadomie doprowadził do tego wszystkiego, przebywała całą tę odległość i docierała do uszu dwójki, zapatrzonych w siebie ludzi.
Co gdyby tamtego dnia nie było żadnego festiwalu?
Historia Zayna i Jack mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej, ponieważ właśnie wtedy, trzeciego dnia ich pobytu w Goodwood, ta dwójka poczuła, że mogłaby tak tańczyć do końca świata.