czwartek, 2 listopada 2017

23. Listy i koty


„Tiffany,
U mnie dobrze. Dziękuję za prezent. „Buszujący w zbożu", to ładny tytuł, prawda? Holden miał nieporządek w głowie, duży bałagan. Żal mi go. I muszę go lubić. To był dobry prezent, Tiffany. Pytałaś, jak jest teraz. Ciężko o tym mówić, już lepiej pisać, ale i tak nie prosto. Nie mogę powiedzieć, że cały czas sobie radzę. Jest często ładnie w moich myślach, bardzo miło, ale nie potrafię podzielić się tym, co przychodzi po tym miłym. Wiem, że miałam próbować opisywać takie rzeczy chłopakom, ale nie umiem za bardzo. Trochę niedobrze, prawda? Staram się, wiesz, że tak. Może tylko czasem tchórzę umyślnie. Oni są teraz zajęci często. Dużo pracy, dużo muzyki. Lubię słuchać. Wolę. Opowiedz mi więcej o swoim kocie, ciekawie o nim opowiadasz. Wydaje się naprawdę niezwykły, a pamiętam tylko, że był gruby. Pozdrów go ode mnie. Napiszę szybko znów.
Jack"

Środa była ponura. Jakby ktoś wlazł drabiną na niebo i wylał z góry tony szarej farby. Josh podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Pracę zaczynał po południu, co nie koniecznie mu się podobało. Wolał zaczynać dzień od sprecyzowanych zadań, a potem finalizować go błogim lenistwem. Nigdy na odwrót. W przypadku, kiedy nie miał obowiązku wstawania rankiem, po prostu spał, ile mógł. Zawsze za wiele, bo nie potrafił się powstrzymać przed wykorzystaniem tak dobrej okazji. Wstawał z obolałą głową i szwendał się po mieszkaniu bez sensu przez co najmniej godzinę. W końcu zbierał się w sobie na tyle, by przygotować śniadanie, ubrać się. A kiedy sprawdzał czas, okazywało się, że zostało mu jakieś dwie, góra trzy godziny do wyjścia. Znowu ulatywała z niego energia i nie potrafił zmusić się do jakiejkolwiek aktywności. Wtedy najczęściej wybierał jakąś płytę i umieszczał ją w odtwarzaczu, zakładał papcie i siadał na parapecie okna wypatrując motywacji. Zazwyczaj nie nadchodziła, ale za to mógł poobserwować, jak świat się miewa. I dzisiaj właśnie świat był widocznie obrażony. Może i na Josha, który denerwuje go swoim nudnym nie-byciem. Westchnął przeciągle i zsunął się z parapetu. Nogi trochę mu zdrętwiały. Drugie westchnięcie. Pokręcił się chwilę po pokoju i w końcu, postanowił. Czas na trzecią herbatę. Nim zszedł do kuchni, zapukał do pokoju Jack.
- Masz ochotę na herbatę? – zapytał, kiedy ta otworzyła drzwi.
Miała. Uśmiechnęła się i pobiegła po swój kubek, w którym wieczorem piła kakao z piankami. Najbardziej lubiła niebieskie pianki. A Zayn kupił tydzień temu kolejną paczkę. Taką dużą. Bardzo się wtedy ucieszyła. Wzięła jeszcze z półki napisany w nocy list. Josh może zdąży go wysłać jeszcze dziś.

„Tiffany,
Chłopcy cię pozdrawiają. Naprawdę dużo pracują. Szykują nowy album. Chcą „wejść na nowy poziom. Taki nieznany. Nieznany, jak wzięcie niespodziewanego zakrętu na drodze, którą się jedzie po raz pierwszy, rozumiesz, Jack?" tak mówią. Interesujące. Narysowałam Pana Tumnusa polującego na Felicitę. Dlaczego on tak nie lubi tej papugi? Karm go bardziej, Tiffany. On musi być głodny, dlatego. Ja ci ten rysunek wyślę. Pokaż mu. Grubaskowi. Odwiedzisz nas niedługo?
Jack"

W piątki wieczorem przyjeżdżała ciocia i zostawała, aż do niedzieli. Zmieniła pracę i teraz miała więcej wolnego. Gotowała obiady jej i Joshowi. To było miłe. I opowiadała dużo historii. Ciocia miała kiedyś bardzo ciekawe życie. Teraz już mniej – sama tak powiedziała i zaśmiała się, ale widać było, że oczy są smutne. Za miesiąc w taki piątek właśnie ma przyjechać tutaj Tiffany. Będą siedziały we trójkę. Jack obiecała, że wtedy poczęstuje ich niebieskimi piankami. Dziewczyna wyczekiwała tego dnia. Nie wiedziała dlaczego, ale bardzo jej zależało, żeby pokazać Tiffany, że się jej udaje, że potrafi sięgnąć bezpiecznej codzienności. Jak się ciocia głośno śmieje! – pomyślała nagle i poprawiła koc, żeby bardziej przykrywał im stopy. Oglądały film.
„Tiffany,
Tak się cieszę, że nas odwiedziłaś. Było miło, prawda? Podobało ci się? Mój pokój jest brzydki, prawda? Nie potrafię z nim nic zrobić. To on kieruje mną. Ten pokój chybaby nie polubił żadnych zmian, a mógłby być ładny. Jest przykry. Wchodzę tam i czuję, że jest mi przykro, ale też wiem, że to moja wina. To ja mu kazałam być takim smutnym i on się przyzwyczaił. Nic z tym nie zrobimy. Teraz siedzę częściej w kuchni, a jak nie ma Josha, to wchodzę do jego pokoju, na fotel. Nie skarż mu. Ja wiem, że poczułby się nieswojo, ale udałby, że to nic. Nie wolno tak w cudzym pokoju bez pozwolenia. Wtargnięcie. I jakby kradniesz trochę życie tej osoby. Niepotrzebnie udaję. Po prostu chyba szukam dla siebie nowego miejsca. Te stare nie są za dobre, rozumiesz. Kuchnię lubię, bo tam jest najcieplej i wiszą zdjęcia. Co u Pana Tumnusa? Czy jest obrażony? Przyjedź z nim następnym razem, naprawdę!
Jack"
Zayn siedział na blacie i brzdękał niepewnie na gitarze. Myślał, że dołapał dobrą melodię, ale ta, gdy tylko sięgnął po instrument rozpłynęła się, rozmazała. Po chwili zrezygnował zupełnie i odłożył gitarę, przysiadając się do Jack i sięgając po rogalika z czekoladą. Jedli powoli i w milczeniu. Potem Zayn umył talerze i nastawił wodę w czajniku. Miał ochotę na kawę. Zaproponował to samo Jack, ale dziewczyna podziękowała. Oparła głowę o boazerię na ścianie. Zayn sięgnął do swojej torby i wyciągnął małą, kwadratową paczkę, przewiązaną złotą wstążką.
- Dla ciebie – powiedział i postawił prezent na stole przed oczami dziewczyny. Zmarszczyła brwi i sięgnęła po paczkę. Rozwinęła ją powoli. W środku były zdjęcia. – Miałem dać wcześniej, ale nie mogę ostatnio na nic znaleźć czasu.
Skinęła głową i zaczęła przeglądać fotografie. Było ich około trzydziestu. Na większości z nich była ona, ale pojawiał się też Josh, czasami ciocia, a raz nawet Zayn, śmiejący się nad fragmentem książki. Pamiętała to. Zdjęcia były bardzo ładne, robione pod różnymi kątami i jakby lekko zamglone. Miały ciepłe kolory. Pogładziła palcem fotografię zrobioną jeszcze w Goodwood. Przedstawiała ona szereg figurek na jeden z półek w pokoju gościnnym oraz fragment okna. Zza tego okna właśnie wyzierała niewyraźnie zarysowana sylwetka Jack, stojącej obok starej jabłoni. Spojrzała na chłopaka z wdzięcznością.
„Dziękuję" powiedziała w języku migowym.
- Nie ma za co – uśmiechnął się i usiadł znowu z parującym kubkiem aromatycznej kawy w dłoniach. Dał jej parę minut na dokładne przyjrzenie się każdemu obrazkowi. Kiedy wydawało się, że skończyła, zaproponował zawieszenie paru z nich tutaj, w kuchni. W końcu przydałoby się trochę uaktualnić zbiór rodzinnych zdjęć. Zgodziła się. Znaleźli taśmę i wybrawszy parę najlepszych, umieścili kolejne wspomnienia na szafkach. Przyjrzeli się swojemu dziełu z zadowoleniem.
- Mam pytanie – odezwał się nagle. Spojrzał na dziewczynę, a ta skinęła głową na znak, żeby mówił. – Zawsze byłem ciekaw, a Josh nie za bardzo wiedział. Dlaczego masz na imię akurat Jack?
Zaskoczył ją. Usiadła na krześle i zamknęła na moment oczy, a potem zaczęła bezgłośną opowieść.
„To na cześć kota taty. Mama tak zawsze mówiła. Kiedy się urodziłam miałam oczy zupełnie jak tamten kot. I tata przysięgał na wszystko, że pierwszy dźwięk jaki z siebie wydobyłam to było miauknięcie. A mamie się spodobało. Czemu nie?" Posługiwała się swoimi rękami jeszcze niepewnie, jakby nie do końca wierząc, że mogą nieść za sobą jakieś znacznie, że ktoś inny to rozumie, ale tak było. Rozumiał.
- Bo czemu nie nadać imienia po miłym kocie? – dokończył Zayn z uśmiechem.
„Właśnie."
- I lubisz to imię?
„Bardzo."
„Zayn,
Dziś nie był dobry dzień. Znowu obudziłam się z koszmaru i było ciemno. Zapaliłam światło i czekałam, aż mi przejdzie. Długo mi huczało w głowie. Myślałam, że jej się pozbywam na zawsze, ale boję się, że ona nigdy nie zniknie w całości. We śnie - przecież może wrócić i nic nie poradzę. Wiesz o kim piszę, o Nicości. Potem ranek jest taki ciemny. Mogłabym zapalić tysiąc żarówek, a i tak byłoby ciemno. Dopiero musi stać się coś naprawdę wesołego, żebym zapomniała. A dzisiaj było nijak. Czytałam sama do południa. Potem długo nic. Wieczorem wrócił Josh, ale szybko poszedł spać. Pracuje chyba za dużo. Rozumiem, bo chcecie zrobić coś wyjątkowego. Ja też chcę, żeby ten album wam wyszedł. Wyjdzie na pewno. Już niedługo. Tak samo, jak ja w końcu nauczę się zadusić ostatnią ciemność w mojej głowie. Chcę tu pisać całkiem szczerze, dlatego, że w dzień nie potrafię nawet przed samą sobą się przyznać do takich myśli. Może to brzmi dla ciebie źle, ale w rzeczywistości jest o wiele lepiej. Tak dużo już do mnie wróciło. Jestem zadowolona. To tylko jedno zmartwienie przy mnóstwie dobrych rzeczy.
Jack"

Wsunęła ostrożnie kopertę z numerem dwadzieścia osiem do starego, tekturowego pudła i schowała z powrotem w kącie szafy. Kiedyś przecież mu to da. Będą lepsze okazje.

niedziela, 1 października 2017

22. Łapać cuda

Sprzątając po sobie w pokoju, udostępnionym mu przez Tiffany na ten krótki okres czasu, Zayn rozmyślał o tym, ile pozytywnych rzeczy przyniósł wyjazd w to miejsce. Wydarzenia, których wcześniej nie potrafił sobie nawet wyobrazić teraz były już częścią jego historii. Uśmiechnął się, w krótkim przebłysku zadowolenia. Był z siebie dumny, że jego pomysł udało się zrealizować i że skorzystała na tym nie tylko Jack, ale i on z Niallem. Kiedy zszedł po schodach i stanął w kuchni z torbą przewieszoną przez ramię, obserwując jak gospodyni pakuje dla nich kanapki na drogę, dopadło go uczucie szczerego żalu i tęsknoty. Spędzili tu tylko kilka dni, ale były to dni znaczące i wypełnione niemal samymi radosnymi chwilami. Gdyby tylko było to możliwe schwyciłby któryś z pustych słoików zgromadzonych w skrzynce przy drzwiach, wyłapałby wszystkie momenty, odczucia i wspomnienia z tego wyjazdu i zamknął je szczelnie w pojemniku, aby już zawsze mieć je przy sobie, żeby móc zachować wspaniałość i aktualność przeżytych tu wydarzeń. W Goodwood było mu niewyobrażalnie dobrze. Miał nadzieję, że reszta wyjedzie stąd z podobnymi wrażeniami.
- Szybko się spakowałeś – zauważyła Tiffany, owijając kawałek ciasta w folię.
- Nie zabrałem ze sobą zbyt wiele – wytłumaczył. – Za to wydaje mi się, że wracam bogatszy o parę nowych bagaży – dodał po namyśle, a kobieta zrozumiała go od razu, bo odwróciła się i uśmiechnęła porozumiewawczo.
- Wypocząłeś chociaż trochę?
- I to jak! Czuję się, jakby mi ktoś wymienił baterię. To miejsce musi mieć jakieś magiczne właściwości – zachwalał chłopak, żywo gestykulując.
- Ano, coś w sobie ma. Nawet taki stały bywalec jak ja, to czuje – zaśmiała się.
- Poważnie rozważam ucieczkę od tego całego miejskiego rozgardiaszu.
- O, wyszłoby ci to na zdrowie.
Ich rozmowę zagłuszył na moment wesoły śpiew Nialla, który właśnie wtoczył się do kuchni z podwójnym bagażem. Moment później w drzwiach pojawiła się Jack.
- Już gotowi? – zagadała kobieta, mierząc dwójkę nowoprzybyłych ciepłym spojrzeniem swoich zielonych oczu. Niall skinął głową, a Jack podniosła głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z Tiffany. I w jej oczach tliły się do tej pory rzadko występujące radosne iskierki. – No, dobrze. Komu dać przekąski na przechowanie? Zayn?
Chłopak sięgnął z wdzięcznością po siatkę pełną jedzenia. Dosłownie na moment zapanowała zupełna cisza, wiedzieli, że teraz pozostało im już jedynie się pożegnać.
- To, co? – odezwał się wreszcie Zayn i omiótł wzrokiem pomieszczenie. – Zbieramy się.
I tak nastąpiły minuty finalnego rozgardiaszu i zamieszania. Zaczęto pakować wszelkiego rodzaju tobołki do samochodu, sprawdzano, czy o niczym nie zapomniano, a przede wszystkim ściskano i raz po raz dziękowano Tiffany za gościnę. W końcu stanęli we czwórkę na podwórku. Drzwi auta były otwarte na oścież, ale nikomu się nie śpieszyło, aby wskakiwać do środka i pozbawiać się widoku słonecznego ranka w Goodwood. Niall rozglądał się chciwie dookoła, jakby próbując zapamiętać każdy centymetr kwadratowy tego miejsca.
- Jeszcze raz ogromne dzięki, proszę pani. Za wszystko. To były moje najlepsze wakacje od bardzo bardzo dawna – powiedział Niall, uśmiechając się promiennie.
- I moje – przyłączył się Zayn. – Było wspaniale.
- Ja też wam dziękuję za przybycie. Wprawdzie lubię samotnikować, ale i z tym można przesadzić, dlatego od czasu do czasu ogromnie cenię sobie wesołe, przyjazne towarzystwo – zaśmiała się, przytulając ostatni raz Jack. – Dobra, kończmy te pożegnania, bo się do wieczora nie zabierzecie.
Skinęli głowami i chwilę potem cała trójka znalazła się bezpiecznie w samochodzie. Niall przekręcił kluczyki i nie mogąc się powstrzymać zatrąbił radośnie, jednocześnie elegancko wycofując samochód w stronę alejki, którą mieli dojechać do głównej drogi. Nawet Jack machała przez okno, dopóki obraz Tiffany Virginii Duff nie został pochłonięty przez mijane drzewa.
            Podróż minęła im zaskakująco spokojnie. Chyba każdy pochłonięty był własnymi myślami i tym co pozostawił za sobą w Goodwood. Zayn ocknął się dopiero, kiedy Niall zaparkował w pobliżu kamienicy, w której znajdowało się mieszkanie Josha. Silnik ucichł i dobiegł ich stłumiony metaliczny odgłos, gdzieś w pobliżu. Niall przeciągnął się i odwrócił do Zayna. Spojrzeli na siebie, potem na Jack i odbywając bezsłowną wymianę zdań zabrali się do wyładowywania bagaży. W tym czasie dziewczyna wyszła z samochodu i stała teraz obok nich, czekając aż skończą. Lekko obładowani ruszyli do mieszkania. Powiadomili już wcześniej Josha o planowanej godzinie powrotu, więc ten czekał już na nich, opierając się o werandę i przywołując uśmiech na twarzy. Zayn jednak zobaczył w jego spojrzeniu jakieś niepokojące błyski, które natychmiast wzbudziły w nim czujność. Wchodząc zauważył, że wokół frontu kamienicy pracuje kilku robotników, instalując metalowe, wysokie na dwa metry ogrodzenie. Stąd ten hałas, zrozumiał. Wzruszył ramionami i przekroczył próg mieszkania. Zaniósł do pokoju Jack jej walizkę, wcześniej wysyłając Nialla do kuchni, aby tam zostawił resztę rzeczy. Wchodząc do tego znanemu mu dobrze pokoju, poczuł to samo co zawsze ciężkie powietrze. Jakby oddychało się tu czymś melancholijnym. Postawił walizkę przy szafie i zleciał do salonu, w którym wszyscy się teraz zgromadzili. Josh otaczał Jack ramieniem i rozmawiał z Niallem na temat podróży. Zayn dołączył się do nich i już po paru minutach, siedzieli wygodnie na kanapie i fotelach, omawiając szczegóły ich dopiero co odbytej wycieczki. Josh został zalany falą entuzjazmu ze strony chłopaków, zachwalających zarówno miejsce, jak i Tiffany. Zaraz też poczęli pokazywać mu wykonane tam zdjęcia, opowiadali o łatwości, z jaką im się tam tworzyło nowe teksty i melodie i przerywając sobie nawzajem wspominali umiejętności kulinarne ich gospodyni. Po jakimś czasie Niall zdecydował się opuścić towarzystwo, tłumacząc się kolejnym spotkaniem ze znajomymi. Jego wyjście zapoczątkowało też poważniejsze tematy. Zayn powtórzył, tym razem bardziej szczegółowo, to co wcześniej udało mu się zrelacjonować w czasie rozmów telefonicznych – o zachowaniu Jack, o jej nowych zainteresowaniach. Opowiadał o tych wydarzeniach cały rozpromieniony, ale po jakimś czasie nie mógł dłużej ignorować tego pochmurnego wzroku Josha, który już w pierwszej chwili wydał mu się podejrzany. Przerwał więc i zapytał, o co chodzi. Przyjaciel spuścił głowę.
- Najpierw zaprowadzę Jack do pokoju, w porządku? – zapytał, a Zayn poczuł, że miła atmosfera rozpierzchła się na dobre, ustępując miejsca powoli obezwładniającemu go stresowi. Wychwycił badawcze spojrzenie dziewczyny, która posłusznie wstała na prośbę kuzyna. Odwróciła się jeszcze raz w drzwiach do salonu, a Zayn posłał jej wymuszony uśmiech.
Kilka minut później Josh był już w powrotem. Tym razem cała jego twarz wyrażała zmartwienie, niczym już niehamowane. Opadł zrezygnowany na fotel, jednak po chwili namysłu wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- To stało się wczoraj wieczorem. Nie dzwoniłem już, nie chciałem was martwić przed powrotem – zaczął. – Miałem wolne, więc przesiedziałem cały dzień w domu. Wcześnie zasnąłem, tutaj na kanapie, ale coś mnie obudziło. Wrzaski, dziwne odgłosy. Myślałem, że się przesłyszałem, więc nie zareagowałem, ale potem znowu. Wyjrzałem na zewnątrz przez okno, a tam już zgromadziło się paru ludzi, między nimi ktoś leżał. Najpierw nie dostrzegłem kto to, ale potem się zorientowałem. Mój sąsiad, Harris, staruszek. Wybiegłem na zewnątrz, myślałem, że może miał atak. Wcześniej chorował. Wtedy zobaczyłem go z bliska. Krwawił. Po chwili przyjechała karetka. Zacząłem się rozglądać i zobaczyłem kolejne zbiorowisko trochę dalej przy głównej drodze. Tam też ktoś leżał. W ogóle nie rozumiałem o co chodzi. Zaczepiłem sąsiadkę i zacząłem pytać. Powiedziała, że też nie wie, że wracała do domu i usłyszała krzyki, a potem zobaczyła pana Harrisa. Zaczekaliśmy, aż karetka go zabierze i ludzie zaczęli się rozchodzić, snując domysły. Też chciałem wracać, ale przyjrzałem się grupie przy drodze. Oprócz karetki pojawiła się też policja. Widać było, jak ludzie się przekrzykiwali i gestykulowali. Przeszedłem na drugą stronę i do wylotu ulicy i stanąłem przy zebranych. Człowiek, którego widziałem leżącego, teraz był zakrywany folią. Nie żył. Usłyszałem, jak świadkowie zeznawali, że słyszeli szamotaninę przy starych kamienicach, a potem mężczyzna wyleciał na drogę i wpadł prosto pod samochód. Nic więcej sensownego nie dało się z tłumu wyciągnąć. Wróciłem do mieszkania. Nie mogłem zasnąć, całą noc zastanawiałem się, co się wydarzyło. Zasnąłem nad ranem, a kiedy się obudziłem było już koło południa. Włączyłem telewizję. W wiadomościach o tym trąbili. Mężczyzna zidentyfikowany jako Gregory Davis, przypuścił atak nożem na staruszka, który zwrócił mu uwagę za przesiadywanie pod kamienicą. Zapytany, spanikował i wbił nóż na oślep, najpierw trafiając w ramię, a potem w nogę ofiary. Puścił się biegiem i zdołał uciec jedynie do głównej drogi, tam zginął. Kiedy pomyślę, czy on tam czekał na któregoś z nas… - W tym miejscu Josh zakończył swoją opowieść i głęboko odetchnął, jakby odczuwając ulgę z możliwości wyjawienia swojego zmartwienia. Atmosfera w pokoju niemal fizycznie zgęstniała i zawrzała. Zayn przymknął oczy, ale Josh widział jak przelewają się emocje na jego twarzy.
- Wariactwo – wyszeptał w końcu, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem.
Josh skinął głową. Nie było nic więcej do powiedzenia. Nie dało się nic powiedzieć. Po prostu przesiedzieli dłuższy czas w ciszy, pochłonięci własnymi duszącymi myślami.

***

            Powinien już dawno dojść do siebie, ale za każdym razem, kiedy mijał nowe ogrodzenie przy kamienicy przeszywały go dreszcze. Zaczął wyobrażać sobie, że ktoś go śledzi i wypatruje. Często obracał się za siebie podczas samotnej wędrówki przez miasto. Najgorzej jednak było, kiedy siadał obok Jack i próbowali się porozumieć w języku migowym. Jej niewiedza z jego pełną świadomością niedoszłej tragedii kontrastowały w umyśle Zayna tak mocno, że nie potrafił się na niczym innym skupić. Nie mógł się pozbyć tych wstrętnych myśli, rozważania wciąż na nowo nieaktualnych zagrożeń. I Joshowi było trudno przejść do porządku dziennego po tym wydarzeniu. Siadali często z Zaynem w kuchni przy kubku herbaty i grali w „co by było gdyby”. Szkodziło im to jeszcze bardziej, nakręcani swoimi wizjami. Był to smutny okres w starej kamienicy, nie tylko dla nich, ale i dla całego sąsiedztwa.  Ten stan mógłby się ciągnąć w nieskończoność, gdyby nie fakt, że na zarówno Josh, jak i Zayn zostali z powrotem wrzuceni w wir pracy. Przestali mieć tyle wolnego czasu, co do tej pory. Zajęcia pochłaniały ich do tego stopnia, że szybko pamięć została zapchana nowymi historiami, a serca innymi problemami. Muzyka dawała spokój, dawała skupienie i nieokiełznaną siłę ducha. Dni wypełnione pracą były jak najskuteczniejsza kuracja. Wkrótce chłopcy zdołali uciec od ciężkich myśli, przelewając je za to na papier i wygrywając na instrumentach. Odzyskując równowagę zdołali dostrzec, jak wiele z tej harmonii wytworzyła w sobie również Jack. Nowym rytuałem stało się oczekiwanie na kroki dziewczyny, podczas ich przesiadywania w kuchni. Kiedy tylko słyszeli skrzypienie starych stopni, któryś wstawał i robił dla niej herbatę, a kiedy pojawiała się w drzwiach wszystko było już dla niej przygotowane. Siadała na swoim stałym miejscu i piła z kubka, o którym napisała na jednej z kartek, że jest jej ulubionym. Potem czekała, aż chłopcy zaczną rozmawiać i przysłuchiwała im się z uwagą. Czasami zadawali jej jakieś pytanie, a ona rzadziej, ale jednak dawała odpowiedzi zapisując je w swoim notatniku. W końcu zrozumieli, że właśnie w tamtym czasie mieli w kieszeniach szczęście wypchane po brzegi.
            Zayn miał wolne pierwszy raz od paru tygodni, więc postanowił spędzić ten dzień z Jack, którą, mimo wszystko, czuł, że zaniedbywał w ostatnim czasie. Josh wybrał się w samotną jednodniową wyprawę, o której ostatnio opowiadał na okrągło. W końcu udało mu się wyrwać i był wdzięczny, że może zostawić kuzynkę pod opieką przyjaciela. Poinformował dziewczynę o ich planach i zapytał, co o tym myśli. Skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. I tak oto tego ranka Zayn stał w progu pokoju Jack i czuł niemal namacalnie zmianę, jaka biła od tego pomieszczenia, jak i jego właścicielki. Jeszcze miał wyraźny obraz siebie i jej sprzed kilku miesięcy, kiedy trudno było oczekiwać czegoś innego niż obojętności i apatii. Porównując to z dzisiejszym stanem rzeczywistości, aż kręciło mu się w głowie z gwałtownego uczucia radości i dumy. Zaraz potem zastąpiło go dziwne ukłucie niepokoju w sercu i niewytłumaczalny lęk, którzy zagnieździł się gdzieś w samolubnej części jego jestestwa. Uczucia mieszały się w nim, jak w wielkim kotle, aż w końcu ustąpiły i ucichły. Po prostu patrzył. Jack siedziała oparta o łóżko i czytała „Małego Księcia”.
Jego babcia zawsze mówiła: „Jeśli chcesz zobaczyć cud, otwórz najpierw duszę, a dopiero później oczy. Oczy kiedy są same bagatelizują rzeczy niewiarygodne, ale dusza woła: „Popatrzcie uważniej!” i wtedy widzą.”. Zayn podniósł aparat zawieszony do tej pory na jego szyi i zrobił zdjęcia skupionej postaci, zanurzonej w świecie Saint Exupery’ego. Tak się złożyło, że swoją duszę otworzył bardzo dawno i dość szeroko, dlatego teraz potrafił łapać cuda.